22 kwietnia 2014

Nie taki pobyt na oddziale straszny


Czas spędzony w szpitalu okazuje się nie być taki zły. Okazuje się, że można się przyzwyczaić do życia na 3 metrach kwadratowych. Ann z Małą mają swój tzw. box matki z dzieckiem, czyli oszklone pomieszczenie (zamiast ścian są okna). W nim znajduje się żelazne łóżeczko niemowlęce i lekko zepsute ale jeszcze sprawne łóżko dla Ann i umywalka kształtem i wielkością przypominająca dziecięcą wanienkę. Można tu wykąpać dziecko i umyć sobie zęby. Z toaletą innych części ciała trochę gorzej z racji przeszklonych szyb i dziwnych pozycji, które musiałaby przyjmować nad tą umywalko-wanienką. Zatem już drugiego dnia darowała sobie jakiekolwiek podchody i codziennie gdy mąż przyjeżdża i siedzi z Małą to ona jeździ na szybki prysznic do domu. Nie ma co narzekać na ten box, są szpitale gdzie matki pomieszkują na krzesełku przy łóżeczku swojego dziecka i nie mają zapewnionych absolutnie żadnych warunków bytu. Więc Ann nie narzeka, naprawdę mogło być dużo gorzej! Ma swoją mini przestrzeń, możliwość korzystania z mikrofalówki. Ma też ze sobą laptopa, w ciągu dnia słucha muzyki, w nocy ogląda filmy, czasem poczyta książkę, czego chcieć więcej?

Można nauczyć się tolerować zasyfiałą podłogę i bezproblemowo leżeć sobie na kocu, który pierwszego dnia wydawał się tak obleśny, że Ann brzydziła się do niego w ogóle dotknąć. Jak to mówią - do wszystkiego można się przyzwyczaić!

Co więcej można się tu porządnie wyleżeć. W domu w godzinach drzemki córci - wiadomo pranie, prasowanie, gotowanie i sto tysięcy innych zajęć byle by tylko nie poświęcić nawet 5 minut samej sobie. A tutaj jej jedyną "pracą domową" jest umycie butelek na mleko. Aktywność fizyczna to chodzenie do kuchni oddalonej o jakieś 10 metrów od jej boxu. A w kuchni tej, ma same pyszności! To wielki plus Świąt. Zamiast zwykłej wędliny i bułki, ma pyszną świąteczną wałówę, pod postacią samych rarytasów, która umila jej spędzany tu czas. Słowo "umila" można zamienić na: towarzyszy jej przez cały dzień, bo niestety z nudów musi ciągle coś przeżuwać, i zwykła Orbit miętowa, naprawdę tutaj nie wystarcza. Pierwszego dnia nie przełknęła nic, bo skupiała się na lamentowaniu i nie była w stanie przyjąć żadnego posiłku z powodu stale zaciśniętego gardła. Z dnia na dzień sytuacja się jednak poprawia. Niech już je wreszcie wypiszą, bo jeszcze kilka dni i oprócz wypisu szpitalnego dostanie jeszcze 5 nadprogramowych kilogramów!

Jak widać człowiek ma bardzo silne zdolności aklimatyzacyjne. Mimo wszechobecnego brudu (dziwne nie, niby szpital powinien być czysty...) i nienajciekawszych okoliczności, udało im się tu nawet nieźle zadomowić. Wiadomo, że wolałaby być w domu, że brakuje zasypiania w ramionach męża, ucałowania synka na dobranoc. Brakuje własnych czterech ścian i świeżego powietrza, spacerów w tą piękną wiosenną pogodę. Ale na wszystko przyjdzie czas. Oby jak najszybciej!


Dobrego nastawienia i dostrzegania pozytywów sytuacji nie było by, gdyby nie fakt, że Olka z dnia na dzień zdrowieje.  Wystarczy spojrzeć na jej uśmiechniętą (brudną jeszcze od obiadu) buzię, żeby upewnić się, że będzie dobrze! Nie wygląda już na chorą, no nie? (taaak, wiem, że śliniak męski, to od braciszka )








5 komentarzy:

  1. Usmiechnieta i radosna,a to najwazniejsze... wychodzcie juz! leci do Was przesylka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak jeszcze internet jest, to luksus, mimo okoliczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak! Tylko przez ten internet, to książka się tylko zakurzyła na szpitalnym parapecie...

      Usuń