18 kwietnia 2014

Bo w rodzinie jest siła!

Takiej ciszy to już dawno nie zaznała. Słychać cichutkie mruczenie laptopa i co jakiś czas pokasłującą córę. Ale poza tym absolutna cisza. W domu, nawet wieczorem to albo radio, słychać, albo jakieś odgłosy zza uchylonego okna, nawet spuszczaną bądź przelewającą się w rurach wodę słychać. A tutaj? Nic. Czasem jakieś kroki na korytarzu, albo skrzypienie otwieranych drzwi, ale poza tym ogromny spokój. 


Z drugiej strony nie ma się co dziwić, w końcu nadchodzą tak mocno wyczekiwane przez niektórych święta. Więc z dnia na dzień szpital pustoszeje. Coraz mniej pacjentów, wiadomo, że tych których się da, wypisują do domu, no bo święta! Personelu medycznego też jakby mniej, tylko absolutne minimum, zostali tylko ci, którzy pewnie wyciągnęli pechowy los. Cała reszta pobiegła do domu szykować swoje domowe święta. Wesołe, w rodzinnym gronie z pysznym, kolorowym jedzeniem, serdecznymi rozmowami i życzliwymi uśmiechami.

Ann jakoś szczególnie na Wielkanoc nie czekała. W ciągu ostatnich kilku lat jakoś opuściła ją magia świąt. Ale właśnie teraz obiecała sobie, że te przyszłoroczne chce spędzić wyjątkowo świątecznie. Z tym całym malowaniem jaj i innymi zajęciami i atrakcjami ,w które można zaangażować dzieci - ku ich radości. Chce pracować nad sobą i swoim do tej pory dość obojętnym podejściem do Świąt. Dla dzieci, żeby co roku stwarzać i takie święta, które będą dla nich wielką radością i zabawą. Czymś niecodziennym, na co z podekscytowaniem co roku będą czekać. I już na kilka tygodni przed nimi, będą się cieszyć, przygotowywać, z entuzjazmem o nich gadać. Jeśli rodzice będą emanować takimi właśnie emocjami, to dzieciaki szybko podłapią, więc Ann tę pracę chce zacząć właśnie od siebie. Ale to w przyszłym roku. Nie teraz. Teraz skupia się na czymś zupełnie innym.

W tym roku Świąt nie ma. Są za to obdrapane z kolorowej farby ściany, stare popękane kafelki i surowe, metalowe łóżeczko niemowlęce. A w nim leżąca mała istotka. Słaba, chrapoląca, furkocząca, głośno oddychająca, ze słyszalną trudnością. Z wenflonem bezwzględnie wbitym w jej maleńką rączkę.  Z dusznościami, z silnym kaszlem.... Z zapaleniem płuc... jej maleńkich płuc. Trafiły tu wczoraj, obie przerażone. Obie płaczące. Jako, że Ann z natury skryta i nieśmiała, to swym rzewnym płaczem zazwyczaj raczy poduszkę, no ewentualnie wtula się w pachę męża i tam wylewa swoje smutki. Czasami gdy jest w głębokiej frustracji zdarza jej się ryczeć w samotności podczas prowadzenia samochodu, ale jako, że pole widzenia jest silnie zalewne a i trzęsące się ręce niezbyt pewnie trzymają kierownicę, sytuacja taka należy do rzadkości. Ale nigdy przy ludziach! Ann zawsze potrafiła tłumić w sobie płacz. Trzymać, trzymać po to, żeby mogła go z siebie wyrzucić dopiero gdy znajdzie się we właściwym dla tej czynności miejscu. A tutaj, wczoraj puściły jej wszystkie blokady. Nie potrafiła się pohamować, płacząc niczym małe dziecko! Nie umiała zamienić 2 prostych słów z lekarzem czy pielęgniarką, nie zalewając się przy tym łzami. Zresztą po odkręceniu zaworów, powodów do płaczu znalazło się nagle mnóstwo. Od oczywistego, czyli stanu zdrowia niespełna 10 miesięcznej córeczki i wszystkich ekstremalnych uczuć, które targają zrozpaczoną matką, po tej poboczne ale dla niej w danym momencie równie ważne czyli tęsknota za synkiem, użalanie się nad paskudnym losem. Płakała gdy mąż przychodził i gdy wychodził. Płakała jak zadzwonił i wtedy kiedy nie dzwonił. Płakała nad łóżeczkiem, w toalecie, w trakcie badań, jedzenia. Płakała, bo próbowała przestać płakać, ale jej nie wychodziło... No po prostu histeria pełną gębą. Łzy się lały przez dzień cały i nikt, absolutnie nic nie mógł na to poradzić! Ale okazuje się, że było jej to ogromnie potrzebne.



Dzisiaj już i mała Oleńka i Ann są w dobrej formie. Stan zdrowia poprawił się na tyle, że mała przespała spokojnie noc, co od kilku dni nie miało miejsca z powodu nasilającego się ostrego kaszlu. A dzisiaj luzik. Zatem wyspały się, zregenerowały siły i humory od razu lepsze. Są pogodniejsze, nawet z lekkim optymizmem patrzą w przyszłość. Mimo, że Świąt w tym roku nie będą miały. Chciałoby się powiedzieć: tylko obdrapane ściany i puste korytarze. Ale wcale nie. Bo oprócz tego mają też siebie, kochającego Tatę-Męża, który tak mocno wspiera, że aż zaskakuje i ukochanego dwulatka - Piotrusia, za którym obie mocno tęsknią. I dzisiaj są silniejsze, bo wiedzą już skąd tę siłę czerpać! A ponad to mają tez nadzieję. Nie dziś, nie jutro, pewnie też nie pojutrze, ale maleństwo wyzdrowieje. Z dnia na dzień będzie coraz silniejsza, wyniki będą się poprawiać aż wreszcie usłyszą wyczekiwane zdanie od lekarza prowadzącego: "Ola jest zdrowa, możemy się pożegnać. Zmykajcie do domu!" A co z dziećmi i ich rodzinami, które nie mogą mieć takich nadziei? Które, spędzą w szpitalu już nie pierwsze święta, których wspomnienie o ich domu powoli się zaciera, bo już tak dawno w nim nie były. I nie myślą o tym kiedy do niego wrócą. I czy w ogóle wrócą. Te dzieci i ich rodziny nie płaczą całymi dniami użalając się nad swoim losem. Są pogodni, radośni, żyją z dnia na dzień. Cieszą się każdym kolejnym, mimo że w szpitalu a nie w domu. Robią to dla siebie, odkładają żal i rozpacz na bok, żeby móc cieszyć się z siebie nawzajem, dzieci z rodziców i rodzice z dzieci. Bawić się, łaskotać, ganiać po korytarzu. Bo w rodzinie jest siła i jeśli nie potrafimy zrobić czegoś dla siebie, zmobilizujmy się robiąc to dla najbliższych!

4 komentarze:

  1. Ja wyladowalam z Mlodym ledwo co 5 tyg wczesniakiem (data porodu 28 pazdz), a w szpitalu bylismy 29. Plakalam jak glupia dowiadujac sie , ze mamy zapalenie oskrzeli I, ze musimy zostac. Tesknilam za domem, ze Mezem I Starszakiem. Mlodszy dusil sie, sinial, tracil oddech. Wyplakiwalam sie na ramieniu pielegniarek, a I przy ordynatorze ciezko mi bylo zachowac zimna krew. Na tym oddziale zmarl 4-letni chlopiec na raka. Wtedy, kiedy bylismy... zycie jest kruche... Ann czytajac Ciebie czuje, ze wiele Nas laczy. Moze fakt, ze obydwie mamy dzieci w malym odstepie czasu, a moze dlatego, ze odnajduje sie w twoich postach I uwielbiam je czytac..szkoda, ze piszesz tak rzadko... duzo zdrowka I pogody ducha dla calej Waszej rodzinki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to też sporo przeszliście i to jeszcze takie maleństwo było :( Ale najważniejsze, że dobrze się skończyło! Dziękuję za ciepłe słowa, które podnoszą na duchu w tym trudnym czasie :)

      Usuń
  2. Trzymaj się!!! Dla córki! :*

    OdpowiedzUsuń