8 kwietnia 2014

Kolejność idealna

Gdy Ann chodziła na spacery ze starszym synem, mając już ogromniasty brzuch a w nim spokojną mieszkankę, często zastanawiała się jak to będzie po urodzeniu tejże mieszkanki. Takie rozmyślania często napawały ją niemałym przerażeniem, bo przecież ich Syn już od pierwszych dni okazał się niezłym ziółkiem... 


Nie zaraz, zaraz pierwszy tydzień swojego życia w miarę grzecznie przespał, ale zaraz po nim okazało się, że później już różowo nie będzie. Potrafił płakać całymi godzinami, bez względu na to czy był na rączkach, w łóżeczku, na macie, w leżaczku, czy gdziekolwiek indziej. Nieważne, że najedzony, przewinięty, utulony, płakał, płakał i cały czas płakał. Tak wyglądały dni, tak wyglądały też noce, podczas których rodzice robili sobie dyżury, najpierw jedno przez półtorej godzinki tuliło, lulało, bujało, głaskało (bez spodziewanych efektów) drugie w tym czasie łapało bezcenne minuty płytkiego snu. Później zmiana i tak noc za nocą. 

(3 miesięczny Bąbel, jakość zdjęcia wymaga wiele do życzenia... sorry)

Był jeden sposób na to żeby nie płakał: spacery. Dlatego Ann, przemierzała z wózkiem długie kilometry, codziennie, bez względu na pogodę czy samopoczucie. Długie godziny chodzenia, czyli czas dla niej. Żeby mogła sobie w ciszy porozmyślać, odpocząć psychicznie maszerując z wózkiem, który po wprawieniu w ruch, szybko powodował, że synek zasypiał, lub spokojnie obserwował sobie otoczenie, do czasu... bo gdy skończył 3 miesiące coś w tym wózku przestało mu się podobać. I wtedy spacery kończyły się bardzo szybko. Zdenerwowana z bezsilności mamuśka biegła do domu jedną ręką pchając przed sobą wózek, a w drugiej trzymając rozwrzeszczanego brzdąca. Mimo tego widoku, życzliwi spacerowicze nie zniechęcali się i spieszyli ze złotymi radami:

"może pani nakarmi to dziecko, na pewno jest głodne"
"nie żal pani, że tak płacze, no niech pani je uspokoi jakoś, przytuli czy coś"
"może mu za zimni/gorąco?"
"proszę pani czemu to dziecko tak strasznie płacze?!"

Oj tak płacz to on miał tak przeraźliwy, że niewiele osób potrafiło przejść obojętnie. Teraz Ann pozostaje się śmiać z tej sytuacji, ale gdy byłą ciągle zaczepiana i podejrzewana o krzywdzenie własnego dziecka, do śmiechu wcale jej nie było. Rozwiązanie okazało się proste, jednak trochę czasu upłynęło zanim na nie wpadła: małemu znudziła się gondolka, z której widział za mało świata. Gdy Ann zdała sobie wreszcie z tego sprawę i przeprowadziła go do spacerówki rozłożonej na płasko, spacerowy koszmar się zakończył. 

Znowu mogli razem przemierzać swoje ulubione ścieżki. Oboje zadowoleni. Tak minęła jesień, zima, wiosna, której właściwie nie było przez przeraźliwie przedłużającą się zimę. Bo tamtego roku po trwającej 6 miesięcy zimie od razu przyszło lato. Dla nich to szczególne lato, wszystko miało się zmienić. Na świat przyjdzie nowy członek ich rodzinki, który zapewne też przewali ich życie wzdłuż i w szerz po swojemu. Tak Ann wtedy myślała. Trochę ją ta myśl przerażała, jednak byłą w miarę spokojna, bo w trakcie ostatnich 9 miesięcy tyle razy powtarzała sobie, że "jakoś to będzie", że całą sobą uwierzyła w to proste zdanie. Bez zagłębiania się w głębszy sens i myślenia o technicznych szczegółach pojawienia się nowych obowiązków. Po prostu "jakoś to będzie" - stało się lekarstwem na wszystkie jej niepokoje dotyczące zajmowania się nieporadnie jeszcze wtedy biegającym Roczniakiem i mającym pojawić się lada dzień noworodkiem. 

Rzeczywistość okazała się łaskawa i naprawdę jakoś to było. Świeżo urodzona córka okazała się bardzo pogodnym, spokojnym egzemplarzem, który dużo śpi, mało je, prawie od samego początku radośnie się uśmiecha. 

(dwutygodniowa Gwiazdeczka)

Oczywiście czasem musiała zaznaczyć swoją obecność głośnym wrzeszczeniem, ale w porównaniu do jej starszego brata zdarzało się to naprawdę rzadko. I tak Ann i jej mąż, otrzymując niezłą szkołę od Syna, który był (chyba cały czas jest?) naprawdę trudnym dzieckiem, przy opiece nad córką można powiedzieć, że się relaksowali! Poważnie, kąpiele, przewijanie, ubieranie pogodnego i spokojnego dziecka, to sama przyjemność. Szczególnie mając porównanie do robienia tych samych czynności, dziecku wrzeszczącemu do tego stopnia, że ze słodkiej buziulki robił się fioletowo czerwony balon... I taka kolejność jest idealna, bo jak by miało być na odwrót, było by dużo, dużo trudniej. Oj taaak!

Na koniec jeszcze tylko jedno spostrzeżenie: mimo znaczących różnic w zachowaniu dzieciaków, są tak samo mocno kochane. Z taką samą siłą i starannością - tak to jest naprawdę możliwe! Kto ma dwójkę, ten wie, że budują się nieco inne relacje i  inne emocje wiążą się z każdym z każdym z brzdąców, ale kocha się je z taką samą siłą!

7 komentarzy:

  1. Zawsze zastanawialo mnie to jak mozna po rowno kochac..a wlasnie , ze masz... kazde dziecko kocha sie identycznie...rownie mocno! Najmocniej... dzieciaczki cudne... szkoda, ze aktualnych zdjec nie mozna zobaczyc ; P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mialo byc, a wlasnie, ze mozna...

      Usuń
    2. dziękuję, to może jakieś zdjęcia jeszcze tu wrzucę niebawem :)

      Usuń
  2. Jakbym o moich dzieciach czytała :) Dokładnie ten sam schemat - pierwsze dziecko pierońsko rozwrzeszczane i wymagające po dzis dzień, drugie - istny anioł :) Ależ to na się dobrze ułożyło, bo gdybym miała na odwrót i po pierwszym aniołku miała teraz pieronka na kształt mojej Zosi, to bym chyba nie wiedziała jak sie nazywam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to faktycznie dobra kolejność.... Teraz zaczynam się bać o siebie... Bo Młody jest taki, jak Twoja córa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeba wierzyć, że drugie będzie takie samo, albo jeszcze grzeczniejsze :)

    OdpowiedzUsuń