18 grudnia 2014

Gdy matka wraca do pracy

Obaw było mnóstwo. Im bliżej do dnia powrotu, tym trudniej było wszystko ogarnąć, zrozumieć, poukładać. Doszło już do tego, że Ann dla zachowania jako takiej kondycji psychicznej przestała w ogóle o tym myśleć. Będzie jak będzie! Na niektóre rzeczy nie ma przecież wpływu, a do tych na które ma postanowiła się jak najlepiej przygotować. I jakoś to poszło.


Po wielu rozmowach z mężem i analizowaniu, jak to wszystko pogodzić, Ann zaczęła od spotkania ze swoimi przełożonymi. Zaproponowała swoje przejście na 3/4 etatu. Chcąć być uczciwa, uprzedziłą, że jej dzieci chorują i nieobecności będą się zdarzać, stąd te 6 godzin. Łatwiej operować mniejszą ilością czasu gdy w perspektywie jest nadrabianie nieuniknionych zaległości spowodowanych absencją.. Raz będzie mogła przyjść na wcześniejszą godzinę, innym razem później. W razie czego, zawsze łatwiej "odrobić"6 godzin niż całe 8 - i ta myśl trzymała ją przy życiu i sprawiła, że pojawiło się malutkie światełko w bardzo ciemnym tunelu....

2 dni przed jej powrotem traf chciał, ze dzieci się rozchorowały... Mąż wziął wolne na tę okoliczność, chociaż nie za bardzo miał taką możliwość. Trudno - musiał, okazało się, że świat się nie zawalił a firma, w której pracuje jakoś sobie z tym poradziła. W końcu Ann nie mogła rozpocząć swojego powrotu do pracy od nieobecności! Kilka pierwszych dni było bardzo trudnych. Sam powrót do starej, ale jednak trochę nowej pracy i zapoznanie się ze wszystkim co się przez ten czas zmieniło, był lekko oszałamiający. A było tego czasu trochę, bo dwa i pół roku, zatem zmian od groma. Doszło do tego jeszcze przestawienie się z trybu biegania w dresach za dziećmi i codziennych zabaw, na wyjście do ludzi i pracę umysłową, rozmowy z dorosłymi i patrzenie się przez większość dnia w monitor komputera. To wszystko sprawiło, że kilka pierwszych dni było bardzo ciężkich: fizycznie ale też psychicznie. Pierwsze wrażenie było takie, że sobie tego wszystkiego nie ogarnie, po prostu nie da rady! Ale z drugiej strony podeszła do tematu ambicjonalnie. Chciała podjąć wyzwanie i przekonać się, czy to się uda. Jeśli nie to trudno, przynajmniej będzie miała świadomość, że dokonała wszelkich starań, że próbowała.

Z każdym kolejnym dniem było sporo lepiej. Po niecałych dwóch tygodniach czuła się już wdrożona w pracę i nowy rytm dnia. Szybko zorganizowali sobie czas z mężem, nauczyli się jak planować poranne czynności, żeby wyrobić się w założonym czasie. Jej główna zasada życiowa okazała się tutaj kluczowa: planowanie to podstawa. Zdarza się, że jest ciężko, bo gdy trzeba już wychodzić do żłobka to Starszak koniecznie chce się bawić "Mamusi tylko pięć miniutek, proszę ciebie baaaardzo" a córcia po prostu jest niezadowolona z faktu zakładania kurtki i drze się jak opętana. Napięcie i stres  przeszkadzają w okiełznaniu tej porannej dżungli i czasem nerwy jej puszczają. Ale powoli uczy się opanowywania takich sytuacji i czasem jej to nawet wychodzi. Dzieci dość szybko się przyzwyczaiły do porannych czynności i tempa w jakim muszą być wykonane. Nie ma czasu na zabawę ani żadne dodatkowe ruchy. Każdy wie co ma robić i jazda! No i jakoś się wszystko poukładało. Wiadomo, że nie za każdym razem wszystko sprawnie idzie - ale w porównaniu do nieco nieporadnych początków - jest już naprawdę dobrze. Na codzienne przeciwności reagują na bieżąco i maszyna się kręci.

A w pracy? Okazało się, że pracowanie jest naprawdę fajne! Ann wróciła na nowo utworzone stanowisko, dostała do poprowadzenia poważny, odpowiedzialny projekt, który musiała zbudować od podstaw. Wszystko to sprawiło, że szybko wkręciła się w pracę, i poczuła potrzebna. Wie że to co robi jest ważne dla firmy. Poprostu jej się bardziej chce! I to też jest dla niej nowość, bo wcześniej gdy pracowała przed urodzeniem dzieci, to po prostu robiła to co musiała i tyle. Takie pracowanie dla samego pracowania. Teraz jest zaangażowana na maksa, lubi to co robi i chce wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej! Wychodzi nawet z inicjatywą i to jej się ogromnie podoba! Zrozumiała, że z pracy można mieć sporą frajdę. Dodatkowo w dziwny sposób czuje się tam bezpiecznie, widzi że robi potrzebne rzeczy. Ludzie w pracy ją wspierają i wykazują zrozumienie do jej sytuacji domowej. A przynajmniej na razie ;) Ostatnio się zastanawiała, czy taka zmiana w jej podejściu do pracy jest spowodowana urodzeniem dzieci, czy po prostu nowymi okolicznościami. Dużo się dzieje, w firmie wprowadzane są wielkie zmiany, więc wróciła w najlepszym momencie. Zresztą ogromnym plusem jest powrót do swojej pracy, a nie poszukiwanie czegoś nowego. Wysyłąnie CV, chodzenie na spotkania, na któych nie wiesz czego moższe się spodziewać. Czy będą normalnie prowadzić rozmowę, czy zadawać podchwytliwe pytania? Będą notować, że masz skrzyżowane ręcę, i kręcisz długopisem w palcach, albo poproszą o odgrywanie dziwacznych scenek? A gdy zaproponują coś do picia, popadniesz już w taką paranoję przed podstępnym HR-owcem, że nie będziesz wiedziała, co odpowiedzieć! Uffff... jak dobrze, że ją to ominęło! Uniknęła dzięki temu wielu niepotrzebnych stresów a poczucie stabilizacji życiowej jest dla niej teraz niezwykle istotne. 

A tak zwyczajnie po ludzku, wyjście do innych to super sprawa. Czujesz się elementem danej społeczności, codziennie z kimś rozmawiasz o wszystkim i o niczym. Niby takie nic, a jednak bardzo ważne, szczególnie dla osoby, która przez ostatnie lata żyła nieco odizolowana od świata i w zupełnie innym rytmie, który często stawał się jednym wielkim chaosem. Teraz nie ma na to miejsca. Musi być względny porządek - bez tego ani rusz. Najważniejsze w tej chwili, to zorganizować się jak najlepiej. Nie ma teraz czasu na codzienne wertowanie blogów, fejsbuka i robienie setek innych rzeczy, które tak do końca chyba nie są jej tak bardzo potrzebne, jak jej się wcześniej wydawało. A przynajmniej nie w takiej ilości jak do tej pory. Okazuje się też - nad czym Ann bardzo ubolewa - że codzienne wieczorne czytanie książki stało się teraz przywilejem, możliwym tylko raz na jakiś czas. W pierwszej kolejności sprzątanie, pranie i wszystko to, na co w ciągu dnia nie było czasu. Na książkę często już po prostu brakuje siły, gdy oczy same się zamykają.

Zmęczenie - wiadomo, że daje o sobie znać. Jej życie nabrało dużego tempa, funckjonuje na najwyższych obrotach. Dzień zaczyna o 5:45, kończy przed północą. Samo ogarnięcie dwójki szkrabów z rana w takim tempie, żeby nie spóźnić się do pracy to nie lada wyzwanie. Do tego dochodzi upchnięcie ich w grube kurtki. Gdy jedno jest już ubrane a ona przystępuje do ubierania drugiego, to to pierwsze potrafi się rozebrać, bo gorąco... Samo zakładanie zimowych rzeczy zajmuje im czasem ponad 15 minut... później 4 piętra w dół: jedno na rękach, drugie prowadzone za rączkę. Upchnięcie do samochodu, po to żeby za 5 minut ich z niego wyciągnąć. Szybki marsz do żłobka i tam od nowa. Rozbieranie, przebieranie w kapciuszki. Później biegiem do samochodu i do pracy... w korku. To samo po południu, tylko wtedy jest o tyle lepiej, że nie trzeba się spieszyć. Gdy Mąż nie ma akurat służbowego wyjazdu, to zazwyczaj pomaga Ann, albo sam odstawia dzieci. Dzięki temu Ann jakoś funkcjonuje. W ogóle ma w nim duże wsparcie i pomoc, nie wyobraża sobie jak miałaby to wszystko pogodzić i zorganizować bez niego.

Chorowanie - niestety w magiczny sposób nie zniknęło, choć twu twu odpukać w niemalowane... jest jakby rzadziej. Wcześniej po tygodniu, no góra dwóch uczęszczania do żłobka na bank była infekcja. Teraz młoda pierwszy raz wytrzymała 2 tygodnie, po to żeby złapać przeziębienie z jelitówką. Synek trzyma się już ponad 4 tygodnie... hoho, idzie na rekord! Wiadomo w tym okresie "zdrowym" pojawia się katar, czasem pokasływanie, ale Ann szybko na to reaguje dobrze już sobie znanymi lekami i o dziwo czasem się udaje powstrzymać rozwój infekcji. Tutaj również wsparcie męża nieocenione - dzielą się opieką nad chorymi dzieciakami: 3 dni on, po weekendzie znowu 2 dni on i już lepiej to wygląda dla pracodawcy niż cały tydzień nieobecności. Zobaczymy jak będzie dalej, ale już widać po starszym, że ma większą odporność niż w ubiegłym roku, gdzie jego rekord obecności w żłobku wynosił 9 dni z rzędu. Zresztą dzieciaki pod okiem pediatry przechodzą kuracje uodparniające. Cudów to one nie zdziałały, ale jakiś tam progres jest. Dochodzi tylko czasem zamartwianie się, dostają naprawde dużo leków. Ale jeśli to jedyny sposób na chwilę obecną, to trudno, widocznie tak trzeba...

Odczuwalnym minusem stało się niestety ograniczenie życia towarzyskiego. Na wieczorne wyjścia ze znajomymi w tygodniu nie ma już w ogóle miejsca. W weekendy też już rzadziej niż wcześniej, ponieważ starają się maksymalnie wykorzystywać czas, który mogą spędzić z dzieciakami. Ale spokojnie, tak źle też nie jest. Jako osoby towarzyskie nie potrafią się tak totalnie odizolować. Mniej jest też czasu na ploteczki i pogaduchy przez telefon. Ani w pracy ani w domu średnio jest na to miejsce. Ann liczy, że z czasem się to unormuje. Przyjdzie wiosna, dzień stanie się dłuższy, wstąpią w nią nowe siły witalne i na wszystko starczy czasu.

Nie taki diabeł straszny!

5 komentarzy:

  1. Ciesze sie, ze diabel nie taki straszny jak go maluja.
    Ja podziwiam wszystkie mamy, ktore siedza z dziecmi, rok , dwa, 3 lata, 5 lat.
    Ja wrocilam po 6 miesiacach po macierzynskim I bardzo sobie chwale.. nie siedze w domu caly czas, a wychodze do ludzi I zarabiam pieniadze... ja szczesliwa, dzieci zadowolone, bo ida do zlobka (szkoda, ze tak rzadko, ale zawsze cos) I zyjemy sobie bez stresu I wiekszych nerwow, a choroby... no niestety, nie uniknie sie ich, ale dzieci w koncu nabiora odpornosci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wychodzenie do ludzi jest naprawdę ważne :)
      A im więcej obowiązków tym lepsza organizacja czasu! Moim dzieciom, gdy już minął okres płakania, że idą do żłobka, chodzenie tam wychodzi na duży plus (poza chorowaniem). Starszy powtarza wierszyki, śpiewa piosenki, których się tam nauczył, a córa się z dnia na dzień coraz bardziej usamodzielnia :)
      Masz rację, że i mama i dzieci są zadowoleni! :)

      Usuń
  2. Matka, skrobnij cos w nowym roku....

    OdpowiedzUsuń
  3. Matka, skrobnij cos w nowym roku....

    OdpowiedzUsuń