31 stycznia 2014

Ekscytująca znajomość dobiega końca


Kto by pomyślał, że ta historia ma swój początek w 2006 roku. Aż Ann się dziwi, że trwa to tyle lat. A mowa tu o miłości od pierwszego wejrzenia, o tak silnej fascynacji, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. 

Gdy pierwszy raz miała okazję go zobaczyć, od razu wiedziała, że nie będzie to historia na jeden raz. Że potrwa to o wiele dłużej. Ciężko jest opisać emocje z tym związane. Najpierw silne podekscytowanie, na samą myśl o nim. Później kilka godzin trzymających w napięciu, mocno zaskakujących. A później niecierpliwe czekanie do kolejnego spotkania. A gdy już przychodziło, Ann zupełnie się zatracała, zapominała o całym świecie. Była tylko ona i on. Mogła nie jeść, nie spać. Przy nim zupełnie traciła poczucie czasu, nie zdawała sobie sprawy gdzie uciekały kolejne godziny. Zawsze po takich nocnych maratonach, przez następne kilka dni Ann była rozkojarzona. Emocje, których jej dostarczał, towarzyszyły jej później przez cały dzień, przy zwyczajnych czynnościach. Myślała wtedy o jego tajemniczości, zaskakujących motywach, lęku i chwilach grozy, które towarzyszyły ich spotkaniom, ale zamiast przerażać dodawały tylko smaczku, sprawiały że Ann jeszcze bardziej zależało. Tempo czasami było tak silne, że miała wrażenie, że nie nadąża, myśląc "o jaaaa, nie wierzęęęę"


24 stycznia 2014

Matczyne zmartwienie

Gdy Ann urodziła swojego starszego syna, bardzo szybko się zorientowała, że nieco odbiega on od jej wyobrażenia o noworodku. Wszyscy opowiadali, że owszem małe dzieci płaczą, ale zazwyczaj wystarczy wziąć je na rączki, przytulić, nakarmić, przewinąć, polulać, lub zrobić coś pokrewnego i po chwili przestają. No właśnie. Bąbel nie przestawał. Nie ważne było, że ma suchą pieluchę i jest najedzony. Nie stanowiło również dla niego różnicy to, czy leży w łóżeczku, na kocu, w łóżku rodziców, czy jest tulony: przez mamę, tatę czy babcie. Nie, to nie miało żadnego znaczenia. Żadne zabiegi ani wysiłki przerażonych rodziców i równie przerażonych ludzi z najbliższego otoczenia nie przynosiły żadnego efektu. On po prostu płakał, płakał i jeszcze raz płakał. Był brany na ręce: płakał. Był brany do karmienia - na chwilę przerywał, po to, żeby zaraz po skończeniu znowu zacząć płakać. Zazwyczaj płakał tak długo, że w końcu po jakimś czasie (zdarzało się, że trwało to nawet kilka godzin) zasypiał ze zmęczenia. Gdy tylko się budził, od razu oznajmiał ten fakt głośnym wrzaskiem. I tak w kółko.

22 stycznia 2014

Jedzeniowy kryzys


Dzisiaj młodsza latorośl Ann ma gorszy dzień jeśli chodzi o jedzenie. Po prostu w ogóle nie chce jeść, Ann na siłę wcisnęła jej kilka łyków mleka, parę łyżeczek kaszki i jest jeden wielki krzyk i koniec jedzenia. Ann rozdrażniona i zrezygnowała syknęła sobie pod nosem:
-W dupie mam takie jedzenie!
A tu przybiega jej starszy Bąbel i cały zaaferowany krzyczy AM, AM, AM (w jego języku to jedzenie) i pokazuje na swoją pupę...
No tak trzeba uważać na to co się mówi, zdecydowanie!

18 stycznia 2014

Tak się punktuje u teściowej

Brata męża Ann-owego nowa żona jest obecnie na początku ciąży. Akurat to ten mniej przyjemny okres, w którym mdłości mocno dokuczają, samopoczucie jest nieciekawe a nastrój mocno depresyjny. Generalnie Ann w swojej pierwszej ciąży, w tym oto konkretnym czasie marzyła tylko i wyłącznie o spaniu bądź leżeniu. No może jeszcze trochę o dobrym jedzeniu. No właśnie, ale jak widać, nie każda początkująca ciężarówka tak ma...

13 stycznia 2014

Małe postanowienie

Ann w końcu doszła do wniosku, że jej złe samopoczucie wcale nie wynika z tego,
że ciągle napotykają ją trudności, 
że popadła w jakąś monotonię dnia codziennego,
czy też dlatego, że rzadko wychodzi do ludzi, a przecież tak bardzo tego potrzebuje.
Nawet nie chodzi o to, że dzieci często chorują, ani że sprawy rodzinne a dokładniej bratersko-siostrzane przybrały ostatnio bardzo zły obrót.
Nie, nie o to chodzi.

12 stycznia 2014

Coś ją bierze

Weekend to czas kiedy Ann może pobyć z kimś innym poza dwójką swoich małych łobuzów. Mogą w ciągu dnia iść na jakiś wypasiony spacer, wszyscy razem, całą czwórką, gdzieś indziej niż zawsze, zahaczając nawet o jakąś knajpę. Porobić cokolwiek innego niż w dni powszednie, które są do siebie tak bardzo podobne. A wieczorem: wyjść ze znajomymi, popitolić głupoty pijąc alkohol w doborowym towarzystwie (ostatnio zaległości w tym temacie są szczególnie nadrabiane... ) A w każdy poniedziałek, już od samiutkiego rana Ann zaczyna swoje odliczanie. Tak bardzo czeka na te dwa dni, które mogą być jakimś urozmaiceniem, odpoczynkiem, czymś nowym. I codziennie cieszy się, że minął właśnie kolejny dzień, który skraca tym samym jej oczekiwanie.

9 stycznia 2014

byle podmuch wiatru...

Ann w końcu dopuściła do swojej świadomości, że czasu nie da się cofnąć. Że to co się stało, nie jest tylko złym snem, z którego może się obudzić albo filmem, który w po dwóch godzinach nareszcie się skończy. Codziennie jest tak samo. Wieczorami bardzo długo nie może zasnąć gnębiona przez przykre myśli i przeżycia, których nie da się odgonić, a porankami gdy budzi się zdenerwowana. Jest zła, że mimo iż się obudziła to problem nadal istnieje. Nie zniknął niczym ulotna mara senna. Ciągle jest i już zawsze będzie. Trzeba jakoś sobie z tym poradzić, jakoś to przetrwać.

W obsesyjnej obręczy ciągłych rozmyślań na ten temat Ann postanowiła wyciągnąć z tego wydarzenia pozytywy. A więc wyciąga. Cała sytuacja pokazała jej kto w życiu jest dla niej najważniejszy, jak bardzo kocha K. A co jakiś czas przecież miewała niemałe wątpliwości. Uświadomiła sobie jak silna więź między nimi jest, jak mocno są połączeni. Udowodniła, że potrafi go obronić niczym wilczyca, murem zanim stanąć, nawet jeżeli skutkuje to zerwaniem innych, bardzo ważnych dla niej relacji. Jednak sprawa jest prosta. To ON jest dla niej najważniejszy, co by się nie działo. Teraz jest pewna, że tworzona przez nich rodzina jest czymś niezwykłym. Jest siłą, która latami budowana stoi na bardzo mocnych fundamentach, których nie tylko byle podmuch wiatru, ale nawet silna wichura nie jest w stanie zniszczyć. Są dla siebie. Ona dla niego i on dla niej. I to właśnie pozwala mieć nadzieję.

6 stycznia 2014

co się stało... to się nie odstanie


Są rzeczy, których bardzo nie chcemy i sytuacje, których nie powinno być. A jednak się zdarzają. I właśnie takie coś przytrafiło się Ann. 
Jak zawsze w takich chwilach działasz instynktownie. Niczym zwierzę, którego ciało wprawia się w ruch w ułamku sekundy, pobudzone do działania konkretnym bodźcem. Tak było też z Ann. Ale gdy po kilku sekundach zdała sobie sprawę z tego co się dzieje i zrozumiała, że towarzysząca jej nadzieja, że to tylko zły sen jest złudna, wściekła się. Nie wiedziała co z tą wściekłością zrobić wiec wrzeszczała i biegała w kółko. Kolejny mechanizm myślowy doprowadził do jej umysłu wniosek, że to co się stało, wydarzyło się naprawdę i że skutki są nieodwracalne. Ta myśl przemieniła jej złość w żal, który powoli rozwinął się w rozpacz. Po jakimś czasie adrenalina spowodowała, że zaczęła działać. Zdała sobie sprawę, że siedzenie i użalanie się nad losem i tym, że zdarzyło się coś co nie miało prawa się zdarzyć, nie ma w tej chwili sensu. Na żale jeszcze przyjdzie czas. Krok po kroku, robiła to co uważała, że zrobić trzeba, działała spontanicznie, ale teraz po 44 godzinach, wie że zrobiła to co powinna.


Nieustannie analizowała tę straszną sytuację, próbowała znaleźć jakieś rozwiązanie. Wściekała się, że zupełnie nie miała wpływu na to co się stało, a jednak czuje, że mogła temu zapobiec. Mętlik w głowie Ann i cała mieszanka emocji nie dają jej spokoju. Nie umie tego ogarnąć, zrozumieć ani zaakceptować. Ciężko jej teraz normalnie funkcjonować, udawać, że nic się nie stało, robić dobra minę. Stało się, bardzo źle się stało i Ann nie umie sobie z tym na razie poradzić. Od wczoraj czuje, że jej stabilizacja emocjonalna runęła w gruzach. Zwłaszcza, że to wszystko ma bardzo skomplikowane, niejednoznaczne podłoże. Tylko, że teraz to podłoże zniknie, te wszystkie skomplikowane relacje, zdarzenia i niejednoznaczne sytuacje znikną, nie będzie ich. Nie będzie już analizowania ciągle tych samych zachowań i rozpatrywania ich pod różnymi kątami. Nie będzie też rozmyślań o tym co zostało powiedziane, a co nie. Nie będzie już wszystkiego co mogło ich połączyć. Wszystko będzie już postrzegane tylko i wyłącznie przez pryzmat tego konkretnego wydarzenia.
Nie ma już nadziei. Pozostaje czekanie.

Jedyne co pozwala jej się trzymać to myśl o dzieciach.  O tym że są. Że jej potrzebują. Silnej i uśmiechniętej.