tag:blogger.com,1999:blog-86877759925417009602024-03-13T16:15:35.645+01:00Annpublix... Ann-owa odskoczniaAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.comBlogger95125tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-41409710142997094162015-04-06T17:24:00.003+02:002015-04-06T21:36:36.654+02:00To mogło się wydarzyć naprawdę...<div style="text-align: justify;">
...<br />
<br />
<br />
Był ciepły wieczór. Powietrze nie było ciężkie, raczej orzeźwiające. W końcu była nad morzem, tutaj zawsze lepiej się oddychało. Siedziała na samym końcu plaży, na drewnianym schodku, tuż przy wejściu. Wyciągnęła telefon z torebki i sprawdziła godzinę. Była sporo przed czasem. To dobrze. Zadzwoniła do domu, żeby zapytać o dzieci. Usłyszała, że wszystko w porządku, żeby niczym się nie martwiła, tylko odpoczywała. Dzieci się świetnie bawią, ładnie zjadły i niedługo będą się szykować do kąpieli. Jeszcze raz spojrzała na godzinę i wrzuciła komórkę do torebki. Przesypując dłońmi piasek, na którym siedziała, spojrzała na zachodzące słońce, na cudowne kolorowe niebo. Miejscami różowe, gdzieniegdzie jeszcze błękitne, a w innych miejscach szaro niebieskie. Krzyk mew zagłuszał miarowy szum morza, które było wyjątkowo spokojne. Nie mogła się napatrzeć na ten wspaniały widok, nasycić wyjątkowymi odgłosami, jedynymi w swoim rodzaju. I ten zapach piasku i wody. Uwielbiała to. Mogłaby tak siedzieć godzinami. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Usłyszała głośne skrzypnięcie schodków za plecami i na ułamek sekundy zdrętwiała. Mimo, że odkąd tu siedziała, to spacerowicze co i raz ją mijali udając się na plażę, lub chcąc się z niej wydostać, to owe skrzypnięcie było inne. Od razu wiedziała, że to ON. Nie musiała się odwracać, żeby to wiedzieć. Po prostu to poczuła. Zauważyła, że powietrze się zagęściło i wyczuwała w nim coś elektryzującego. Kilka sekund później, bez słowa usiadł obok niej. Był tak blisko, że niemal jej dotykał. Czuła jego ciepło. Zaschło jej w gardle z wrażenia.</div>
<div style="text-align: justify;">
-Jednak jesteś - powiedział na przywitanie, po chwili milczenia.</div>
<div style="text-align: justify;">
-Jednak? Wątpiłeś w to, że mnie tu zobaczysz?</div>
<div style="text-align: justify;">
Wciągnął powietrze i wolno je wypuścił. </div>
<div style="text-align: justify;">
-Trochę tak.</div>
<div style="text-align: justify;">
Oboje zamilkli, nie do końca wiedząc od czego zacząć, co właściwie mogliby teraz powiedzieć. Ona bawiła się piaskiem posypując swoje stopy i nie odrywając od nich wzroku. Jeszcze ani razu się do niego nie odwróciła, nie skierowała wzroku na jego oczy. Ani razu. Na razie wystarczyła jej świadomość, że siedzi obok niej. I ten jego zapach. Ten sam co wtedy. Widzieli się zaledwie raz i to już jakiś czas temu, ale takie zapachy zapamiętuje się na całe życie. I gdy kiedyś poczujesz go znowu, to wszystko Ci się przypomina. I jej też się teraz wszystko zaczęło przypominać, ich pierwsze a zarazem jedynie spotkanie, takie nieoczekiwane, nietypowe. A teraz znowu siedzieli obok siebie. Sięgnęła do torby i wyciągnęła dwie butelki piwa. Odkapslowała je zapalniczką - sztuczka, której nauczyła się za czasów liceum, i podała mu jedną z nich, sobie zagarniając drugą. Zaśmiał się gdy to zrobiła i mruknął pod nosem coś o tym, ze ciągle go zaskakuje. Niewzruszona brzęknęła swoją butelką o jego i wzniosła symboliczny toast.</div>
<div style="text-align: justify;">
-Za spotkanie - on tylko powtórzył jej słowa i obydwoje wzięli po solidnym łyku. </div>
<div style="text-align: justify;">
Patrzyła się w morze, ale czuła na sobie jego spojrzenie. Wiedziała, że odwrócił w jej stronę głowę i bezceremonialnie się jej przyglądał, co tylko ją peszyło. pod wpływem jego spojrzenia serce zaczęło jej mocniej bić a krew szybciej pulsować.</div>
<div style="text-align: justify;">
-Skoro fatygowała się tu pani z tak daleka... to może uraczy mnie choć jednym spojrzeniem? - zaczepił ją w typowy dla siebie sposób. Nadal się nie odwróciła do niego, jednak nie musiała tego robić, żeby wiedzieć, że ma łobuzerski uśmiech na twarzy. Bała się na niego spojrzeć. Wiedziała jak wiele od tego zależy. Setki razy wyobrażała sobie to ich spotkanie. Zastanawiała się jak to będzie. I za każdym myślała o nim inaczej, mając inne oczekiwania. Miała w głowie już taki bałagan, że jadąc tutaj, tak naprawdę już nie wiedziała co jest prawdziwym powodem, tego że się tu znalazła. W końcu sama zainicjowała to spotkanie. Wiedziała, że nie zazna spokoju dopóki do niego nie dojdzie. Rozsądek podpowiadał jej, że musi to zrobić, żeby wszystko sobie uporządkować. Żeby spojrzeć na niego i zdać sobie w końcu sprawę, że wszystko co miała w głowie rozmija się z rzeczywistością. Chciała dostać kubeł zimnej wody na głowę. Przekonać się, że wszystkie jej emocje i uczucia są powodowane jej wyobrażeniem, które ma się nijak do rzeczywistości. Że wszystko sama sobie wymyśliła, że jej emocje są spowodowane jedynie iluzją, niczym więcej. Chciała utwierdzić się w przekonaniu, że tak niewiele pamiętała z pierwszego spotkania, a wszystko co było potem, to tylko jej fantazja. Rozbuchana wyobraźnia kobiety znudzonej, spragnionej wrażeń. Tego właśnie chciała wcześniej. Wiedziała, że tak by było dla wszystkich najlepiej. Spotkali by się, chwilę pogadali. Poczułaby, że to nie to, że się nie klei. Ani rozmowa, ani nic innego. Wymienili by uprzejmości i każde z nich poszło by w swoją stronę, w spokoju, bez żalu. Żadne z nich by później o drugim nie myślało, za niczym nie tęskniło. To by była naturalna kolej rzeczy. Zniknął by raz na zawsze z jej życia, a ona z jego. Tak by było najlepiej i najłatwiej.<br />
<br />
Ale teraz siedziała tutaj centymetr od niego, dotykała jego uda swoim kolanem i tak bardzo się bała. Teraz już nie wiedziała, co będzie gorsze. To, że on okaże się być tak różny od obrazu, który kształtował się przez ostatnie tygodnie w jej głowie, czy może to, że właśnie będzie do tego obrazu idealnie pasował. Miała mętlik w głowie. Wzięła kolejny łyk zimnego piwa, wciągnęła powietrze i odwróciła się do niego. Nie myliła się, on cały czas na nią patrzył. Miał przekrzywioną głowę opartą na dłoni i świdrował ją swoim elektryzującym wzrokiem. Robiło to na niej ogromne wrażenie. Działał na nią tak jak wtedy. Mrowienie rozeszło się po jej ciele i poczuła, że się rumieni i żeby jak najszybciej przerwać milczenie, wymamrotała:<br />
-Nie wiedziałam, że przeszliśmy na pana i panią.<br />
Roześmiał się.<br />
-No brawo, udało Ci się nie unikać kontaktu wzrokowego przez prawie dziesięć sekund. Powinienem pogratulować? Rzeczywiście pracujesz intensywnie nad sobą - żartował sobie z jej słabości, o której już kiedyś rozmawiali. Też się roześmiała. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Urocze spojrzenie spod czoła dopełniało całości w jego chłopięcej urodzie. A chłopcem to on przecież nie był. Był od niej starszy, prawie o dziesięć lat. Jeszcze jakiś czas temu taka różnica stanowiła by dla niej barierę, jednak teraz, w tym wieku w jakim była, nie było to w żaden sposób odczuwalne. Poza tym różnica wieku, to ostatni problem o jakim myślała... dużo poważniejsze sprawy ich dzieliły...<br />
<br />
Dopiła swoje piwo i odłożyła butelkę. On zrobił dokładnie to samo i czekał na dalszy ciąg wydarzeń. Taki właśnie był. Zawsze czekał, był wycofany ze względu na jej sytuację życiową. Niczego nie proponował, na nic nie naciskał. Nie mówił o swoich pragnieniach, czekał tylko na to co zrobi ona, jaką podejmie decyzję, w którym kierunku postanowi zmierzać i do czego będzie chciała się posunąć. To było w nim jeszcze bardziej pociągające. Uwielbiała w nim właśnie to, że tak bardzo szanował ją i jej wybory. I że czasem musiał się naprawdę mocno pilnować, ograniczać i hamować, żeby dać jej aż taką swobodę. Oczywiście takie jego zachowanie tylko dodatkowo ją nakręcało. Zachęcało do wychodzenia z inicjatywą, do prowadzenia tej ich nietypowej relacji na swój własny, pokręcony jak dotąd sposób.<br />
<br />
Podbiegła do brzegu, nawet jeszcze nie sprawdziła jaka woda. To jej stały rytuał z dzieciństwa, który później w naturalny sposób przeniosła do dorosłego życia. Pierwszy dzień nad morzem - trzeba się z nim przywitać. Sprawdzić jaka woda, dotknąć jej, poczuć jej przejmujący chłód, nacieszyć się tym, że jest się właśnie tu, w swoim ukochanym miejscu. Zanurzyła stopy w lodowatej wodzie i zaśmiała się sama do siebie. Stanął tuż za nią, znowu go poczuła. Był tak blisko, ale nawet jej nie dotknął. Słyszała jego oddech. Wiedziała, że to przecież ona kieruje tą rozgrywką, że bez jej zgody ani zachęty, on na nic sobie nie pozwoli. Jego bliskość, świadomość, że stoi tuż za nią, że czuje jego zapach, że jeśli tylko zechce, to w każdej chwili mogłaby go dotknąć, złapać za rękę... to wszystko dawało jej ukojenie. Chciała tutaj być, blisko niego, mieć go przez ten czas dla siebie. Czuła się tak dobrze. Kojące uczucie ciepła rozeszło się po całym jej ciele. Mimo, że dżinsy miała zmoczone do kolan a po kostki stała w zimnej wodzie, w ogóle tego nie czuła. Liczyło się jego ciepło, jego narkotyczny zapach, który zachłannie wdychała, jak by chciała zostawić go sobie choć odrobinkę na później. Lekko przychylił się do jej szyi, ale nawet jej nie dotknął. Czuła jedynie ciepło jego spokojnego oddechu. Wiedziała, że pochłaniał jej zapach, tak samo jak ona jego. Było jej tak dobrze. Po prostu dobrze. To jedna z tych chwil, w których zapomina się o wszystkim dookoła. Nie myślisz o otaczającej rzeczywistości, o własnych rozterkach i problemach. Nie martwisz się niczym. To moment, w którym nie liczy się nic innego, poza tym co właśnie się dzieje. Przez te kilka minut czuła, że jest szczęśliwa. Starała się chłonąć ten stan całą sobą. Żeby jak najwięcej zagarnąć dla siebie, zapamiętać, skryć głęboko na dnie serca i pozamykać na cztery spusty. Żeby nikt, nigdy jej tego nie zabrał.<br />
<br />
...</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-19488991615742882232015-02-11T15:18:00.001+01:002015-02-11T15:18:24.800+01:00Z deszczu, pod rynnę... czyli kaszel nigdy nie wróży nic dobrego<br />
<div style="text-align: justify;">
Od kąd Ann wróciła do pracy, to dni mijają w takim tempie, że sama nie może się nadziwić. Ledwo przychodzi do pracy, zrobi kilka rzeczy a tu już się okazuje, że jest 16 i trzeba gnać do żłobka po dzieciory. Później zakupy, szybki i bardzo późny obiad, pół godzinki zabawy i już trzeba kąpać dzieciaki i szykować je do spania. Wieczorne rytuały typu bajeczki, książeczki, głaskanie po główce ostatnio wydłużają się do tego stopnia, że później nie starcza już czasu na nic. Wcześniej wieczory z mężem mieli dla siebie, teraz już coraz rzadziej im się zdarza taki luksus. Sprawy do załatwienia i obgadania tylko się namnażają w magiczny sposób, za to czas ucieka nie wiadomo kiedy...</div>
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak mimo tego pędu - Ann jest zadowolona. Powrót do pracy (to już ponad 3 miesiące) dał jej dużo dobrego i nie zamieniła by tego na nic innego. Czuje, że chce się rozwijać, że jest potrzebna. Wierzy w to co robi, i lubi to. Idzie do firmy bo chce, a nie z przymusu, szepcząc sobie pod nosem jak to nienawidzi tej pracy. To ważne i budujące. I wszystko było by dobrze gdyby nie powtórka z ubiegłego roku, z analogicznego okresu... Chorowanie.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od początku września dzieci chorowały bardzo dużo. Wiadomo - żłobek. Albo oboje na raz, albo gdy jedno wyzdrowiało i mogło iść do żłobka, to drugie coś łapało i musiało być w domu. I tak w kółko. Już nie wspominając o wzajemnym zarażaniu się. Jednak z miesiąca na miesiąc widać było jakiś postęp. Przerwy między infekcjami wydłużały się - tak jakby leki na podwyższenie odporności zaczynały przynosić jakiś efekt. Gdy tylko pojawiały się pierwsze objawy infekcji - rodzice dobrze już wiedzieli jakie podać leki, szybko konsultowali się z lekarzem i dzięki temu czas chorowania zaczynał się skracać. W pracy brali wolne na przemian. Kilka dni on, kilka ona. Przynosili pracę do domu, siedzieli wieczorami i w weekendy przed komputerami, żeby tylko wywiązywać się ze swoich zawodowych obowiązków, nikogo nie zawieźć. Są mocno zaangażowani. W ciągu dnia starają się poświęcać czas dzieciom, a gdy maluchy śpią to pracują. Styczeń przedstawiał się tak cały, bo ich córka miała ciężkie zapalenie oskrzeli. Już zdążyli zatriumfować, że wreszcie się wyleczyła, zatrzymali ją w domu jeszcze dodatkowy tydzień - tak na wszelki wypadek, żeby nie załapała nic od razu. Cieszyli się, że wszystko wróci do normy z ich córką i z jej zdrowiem, z ich organizacją dnia codziennego. Cieszyli się aż do wczoraj... dopóki Ann nie odebrała telefonu ze żłobka. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy dzwoni jej komórka a tam wyświetla się numer żłobka, już wie, że po odebraniu nie usłyszy nic dobrego. Tak było i tym razem. Usłyszała, że ma przyjechąć bo córka gorączkuje. Błyskawicznie spakowała laptopa służbowego i wybiegła z pracy. Pędem do samochodu i do żłobka. Odbiera córkę a ona wygląda normalnie, gorączki już nie ma. Delikatnie pokasłuje, ale u nich w domu od września to naprawdę żadna nowość. Najpierw kaszel z infekcji, później poinfekcyjny a w między czasie ten spowodowany alergią. Więc leciutki kaszel wcale jej nie przeraził. Zabrała więc córkę do domu i czekała do wieczora - na wizytę lekarską. Pod wieczór mała znowu zagorączkowała, ale nim Ann zdążyła jej podać lek przeciwgorączkowy, to temperatura sama spadła. Nic poza delikatnym kaszlem się nie działo. Pewnie zwykła infekcja, po spadku odporności, w ciągu ostatnich 4 miesięcy miała 2 antybiotyki, to pewnie przez to. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na wieczornej wizycie lekarka osłuchując małą spoważaniała, przez co Ann zrozumiała co za chwilę usłyszy. "Rozwijające się zapalenie płuc". Ann cały świat zawirował, w ułamku sekundy przewinęły jej się przed oczami ciężkie chwile z kwietnia ubiegłego roku, kiedy to z niespełna 10 miesięczną córeczką spędziły 7 długich dni w szpitalu, z tego samego powodu. Kiedy patrzyła jak jej córka mimo, że osłabiona chorobą, podpięta pod kroplówkę i zmęczona, to nadal z błyskiem w oku i cieniem uśmiechu dzielnie znosi szpitalny pobyt to serce jej pękało. I gdy teraz na nią patrzy to nie może się nadziwić, że mimo zawadiackiego spojrzenia, które sugeruje, że chciałaby coś spsocić, mimo wyszczerzonych w szczerym uśmiechu ząbków, w jej drobnym ciałku znowu szaleje tak poważna choroba... Zbyt poważna jak na takie maleństwo.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-58960229383100080232014-12-18T13:00:00.001+01:002014-12-18T13:01:27.224+01:00Gdy matka wraca do pracy<span style="text-align: justify;">Obaw było mnóstwo. Im bliżej do dnia powrotu, tym trudniej było wszystko ogarnąć, zrozumieć, poukładać. Doszło już do tego, że Ann dla zachowania jako takiej kondycji psychicznej przestała w ogóle o tym myśleć. Będzie jak będzie! Na niektóre rzeczy nie ma przecież wpływu, a do tych na które ma postanowiła się jak najlepiej przygotować. I jakoś to poszło.</span><br />
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span class="">Po wielu rozmowach z mężem i analizowaniu, jak to wszystko pogodzić, Ann zaczęła od spotkania ze swoimi przełożonymi. </span><span class="">Zaproponowała</span><span class=""> swoje przejście na 3/4 etatu. </span><span class="">Chcąć</span><span class=""> być uczciwa, </span><span class="">uprzedziłą</span><span class="">, że jej dzieci chorują i nieobecności będą się zdarzać, stąd te 6 godzin. Łatwiej operować mniejszą ilością czasu gdy w perspektywie jest nadrabianie nieuniknionych zaległości spowodowanych absencją.. Raz będzie mogła przyjść na </span><span class="">wcześniejszą</span><span class=""> godzinę, innym razem później. W razie czego, zawsze łatwiej "odrobić"6 godzin niż całe 8 - i ta myśl trzymała ją przy życiu i sprawiła, że pojawiło się malutkie światełko w bardzo ciemnym tunelu....</span></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
2 dni przed jej powrotem traf chciał, ze dzieci się rozchorowały... Mąż wziął wolne na tę okoliczność, chociaż nie za bardzo miał taką możliwość. Trudno - musiał, okazało się, że świat się nie zawalił a firma, w której pracuje jakoś sobie z tym poradziła. W końcu Ann nie mogła rozpocząć swojego powrotu do pracy od nieobecności! Kilka pierwszych dni było bardzo trudnych. Sam powrót do starej, ale jednak trochę nowej pracy i zapoznanie się ze wszystkim co się przez ten czas zmieniło, był lekko oszałamiający. A było tego czasu trochę, bo dwa i pół roku, zatem zmian od groma. Doszło do tego jeszcze przestawienie się z trybu biegania w dresach za dziećmi i codziennych zabaw, na wyjście do ludzi i pracę umysłową, rozmowy z dorosłymi i patrzenie się przez większość dnia w monitor komputera. To wszystko sprawiło, że kilka pierwszych dni było bardzo ciężkich: fizycznie ale też psychicznie. Pierwsze wrażenie było takie, że sobie tego wszystkiego nie ogarnie, po prostu nie da rady! Ale z drugiej strony podeszła do tematu ambicjonalnie. Chciała podjąć wyzwanie i przekonać się, czy to się uda. Jeśli nie to trudno, przynajmniej będzie miała świadomość, że dokonała wszelkich starań, że próbowała.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z każdym kolejnym dniem było sporo lepiej. Po niecałych dwóch tygodniach czuła się już wdrożona w pracę i nowy rytm dnia. Szybko zorganizowali sobie czas z mężem, nauczyli się jak planować poranne czynności, żeby wyrobić się w założonym czasie. Jej główna zasada życiowa okazała się tutaj kluczowa: planowanie to podstawa. Zdarza się, że jest ciężko, bo gdy trzeba już wychodzić do żłobka to Starszak koniecznie chce się bawić "Mamusi tylko pięć miniutek, proszę ciebie baaaardzo" a córcia po prostu jest niezadowolona z faktu zakładania kurtki i drze się jak opętana. Napięcie i stres przeszkadzają w okiełznaniu tej porannej dżungli i czasem nerwy jej puszczają. Ale powoli uczy się opanowywania takich sytuacji i czasem jej to nawet wychodzi. Dzieci dość szybko się przyzwyczaiły do porannych czynności i tempa w jakim muszą być wykonane. Nie ma czasu na zabawę ani żadne dodatkowe ruchy. Każdy wie co ma robić i jazda! No i jakoś się wszystko poukładało. Wiadomo, że nie za każdym razem wszystko sprawnie idzie - ale w porównaniu do nieco nieporadnych początków - jest już naprawdę dobrze. Na codzienne przeciwności reagują na bieżąco i maszyna się kręci.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A w pracy? Okazało się, że pracowanie jest naprawdę fajne! Ann wróciła na nowo utworzone stanowisko, dostała do poprowadzenia poważny, odpowiedzialny projekt, który musiała zbudować od podstaw. Wszystko to sprawiło, że szybko wkręciła się w pracę, i poczuła potrzebna. Wie że to co robi jest ważne dla firmy. Poprostu jej się bardziej chce! I to też jest dla niej nowość, bo wcześniej gdy pracowała przed urodzeniem dzieci, to po prostu robiła to co musiała i tyle. Takie pracowanie dla samego pracowania. Teraz jest zaangażowana na maksa, lubi to co robi i chce wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej! Wychodzi nawet z inicjatywą i to jej się ogromnie podoba! Zrozumiała, że z pracy można mieć sporą frajdę. Dodatkowo w dziwny sposób czuje się tam bezpiecznie, widzi że robi potrzebne rzeczy. Ludzie w pracy ją wspierają i wykazują zrozumienie do jej sytuacji domowej. A przynajmniej na razie ;) Ostatnio się zastanawiała, czy taka zmiana w jej podejściu do pracy jest spowodowana urodzeniem dzieci, czy po prostu nowymi okolicznościami. Dużo się dzieje, w firmie wprowadzane są wielkie zmiany, więc wróciła w najlepszym momencie. Zresztą ogromnym plusem jest powrót do swojej pracy, a nie poszukiwanie czegoś nowego. Wysyłąnie CV, chodzenie na spotkania, na któych nie wiesz czego moższe się spodziewać. Czy będą normalnie prowadzić rozmowę, czy zadawać podchwytliwe pytania? Będą notować, że masz skrzyżowane ręcę, i kręcisz długopisem w palcach, albo poproszą o odgrywanie dziwacznych scenek? A gdy zaproponują coś do picia, popadniesz już w taką paranoję przed podstępnym HR-owcem, że nie będziesz wiedziała, co odpowiedzieć! Uffff... jak dobrze, że ją to ominęło! Uniknęła dzięki temu wielu niepotrzebnych stresów a poczucie stabilizacji życiowej jest dla niej teraz niezwykle istotne. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A tak zwyczajnie po ludzku, wyjście do innych to super sprawa. Czujesz się elementem danej społeczności, codziennie z kimś rozmawiasz o wszystkim i o niczym. Niby takie nic, a jednak bardzo ważne, szczególnie dla osoby, która przez ostatnie lata żyła nieco odizolowana od świata i w zupełnie innym rytmie, który często stawał się jednym wielkim chaosem. Teraz nie ma na to miejsca. Musi być względny porządek - bez tego ani rusz. Najważniejsze w tej chwili, to zorganizować się jak najlepiej. Nie ma teraz czasu na codzienne wertowanie blogów, fejsbuka i robienie setek innych rzeczy, które tak do końca chyba nie są jej tak bardzo potrzebne, jak jej się wcześniej wydawało. A przynajmniej nie w takiej ilości jak do tej pory. Okazuje się też - nad czym Ann bardzo ubolewa - że codzienne wieczorne czytanie książki stało się teraz przywilejem, możliwym tylko raz na jakiś czas. W pierwszej kolejności sprzątanie, pranie i wszystko to, na co w ciągu dnia nie było czasu. Na książkę często już po prostu brakuje siły, gdy oczy same się zamykają.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmęczenie - wiadomo, że daje o sobie znać. Jej życie nabrało dużego tempa, funckjonuje na najwyższych obrotach. Dzień zaczyna o 5:45, kończy przed północą. Samo ogarnięcie dwójki szkrabów z rana w takim tempie, żeby nie spóźnić się do pracy to nie lada wyzwanie. Do tego dochodzi upchnięcie ich w grube kurtki. Gdy jedno jest już ubrane a ona przystępuje do ubierania drugiego, to to pierwsze potrafi się rozebrać, bo gorąco... Samo zakładanie zimowych rzeczy zajmuje im czasem ponad 15 minut... później 4 piętra w dół: jedno na rękach, drugie prowadzone za rączkę. Upchnięcie do samochodu, po to żeby za 5 minut ich z niego wyciągnąć. Szybki marsz do żłobka i tam od nowa. Rozbieranie, przebieranie w kapciuszki. Później biegiem do samochodu i do pracy... w korku. To samo po południu, tylko wtedy jest o tyle lepiej, że nie trzeba się spieszyć. Gdy Mąż nie ma akurat służbowego wyjazdu, to zazwyczaj pomaga Ann, albo sam odstawia dzieci. Dzięki temu Ann jakoś funkcjonuje. W ogóle ma w nim duże wsparcie i pomoc, nie wyobraża sobie jak miałaby to wszystko pogodzić i zorganizować bez niego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chorowanie - niestety w magiczny sposób nie zniknęło, choć twu twu odpukać w niemalowane... jest jakby rzadziej. Wcześniej po tygodniu, no góra dwóch uczęszczania do żłobka na bank była infekcja. Teraz młoda pierwszy raz wytrzymała 2 tygodnie, po to żeby złapać przeziębienie z jelitówką. Synek trzyma się już ponad 4 tygodnie... hoho, idzie na rekord! Wiadomo w tym okresie "zdrowym" pojawia się katar, czasem pokasływanie, ale Ann szybko na to reaguje dobrze już sobie znanymi lekami i o dziwo czasem się udaje powstrzymać rozwój infekcji. Tutaj również wsparcie męża nieocenione - dzielą się opieką nad chorymi dzieciakami: 3 dni on, po weekendzie znowu 2 dni on i już lepiej to wygląda dla pracodawcy niż cały tydzień nieobecności. Zobaczymy jak będzie dalej, ale już widać po starszym, że ma większą odporność niż w ubiegłym roku, gdzie jego rekord obecności w żłobku wynosił 9 dni z rzędu. Zresztą dzieciaki pod okiem pediatry przechodzą kuracje uodparniające. Cudów to one nie zdziałały, ale jakiś tam progres jest. Dochodzi tylko czasem zamartwianie się, dostają naprawde dużo leków. Ale jeśli to jedyny sposób na chwilę obecną, to trudno, widocznie tak trzeba...</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Odczuwalnym minusem stało się niestety ograniczenie życia towarzyskiego. Na wieczorne wyjścia ze znajomymi w tygodniu nie ma już w ogóle miejsca. W weekendy też już rzadziej niż wcześniej, ponieważ starają się maksymalnie wykorzystywać czas, który mogą spędzić z dzieciakami. Ale spokojnie, tak źle też nie jest. Jako osoby towarzyskie nie potrafią się tak totalnie odizolować. Mniej jest też czasu na ploteczki i pogaduchy przez telefon. Ani w pracy ani w domu średnio jest na to miejsce. Ann liczy, że z czasem się to unormuje. Przyjdzie wiosna, dzień stanie się dłuższy, wstąpią w nią nowe siły witalne i na wszystko starczy czasu.<br />
<br />
Nie taki diabeł straszny!</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-16828019887760041602014-10-30T11:03:00.005+01:002014-10-30T11:03:49.428+01:00Tymczasem przed powrotem do pracy<div style="text-align: justify;">
Rozmowy służbowe, których się obawiała przebiegły pomyślnie. Dzieci o dziwo zdrowe, dzielnie chodziły do żłobka, chociaż częściej trafiały się jednak dni, że były średnio-dzielne, albo nawet wcale-nie-dzielne... Ale co tam! Ważne, że regularnie chodziły do placówki, oswajały się z nowym otoczeniem, powoli przyzwyczajały i obdarzały zaufaniem żłobkowe panie-ciocie. Wszystko układało się całkiem nieźle, przed wielkim dniem - powrotem Ann do pracy!!!</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ann zdawała sobie sprawę ze swojej dziwacznej natury. Z tego, że zawsze wszystkim za bardzo się przejmuje, za mocno przeżywa drobiazgi i błahostki, nad którymi inni bezproblemowo przechodzą do porządku dziennego. Czasem jak się czymś stresuje, tak się w to wkręca, że ten stres potrafi zawładnąć jej życiem. Myśl o czymś nieznanym, o czymś czego się boi nie pozwala jej normalnie jeść, ani spać a ciągły podświadomy lęk doprowadza niemal do obłędu. Jednak od jakiegoś czasu Ann nauczyła się to kontrolować. Wie, ze musi się skupiać na tym co jest teraz, a nie martwić co będzie później. Sposobem na nie skupianie się na swoim stresie jest dla niej oddalanie od siebie negatywnych myśli poprzez skupianie się na najbliższych celach: załatwić wizytę u lekarza, wypełnić dokumenty, nawet ugotować wymyślny obiad, upiec skomplikowane ciasto czy umyć okna... może to być cokolwiek co pozwala na poświęcenie własnej uwagi tej jednej konkretnej rzeczy, dzięki czemu uniknie się wkręcania w swój stres. To naprawdę trudne, bo czasem nie wiadomo kiedy, nagle Ann daje się porwać tym nieprzyjemnym pytaniom, na które wydaje jej się, że nie zna odpowiedzi:</div>
<div style="text-align: justify;">
-O Boże jak to będzie?! Czy sobie poradzi?! Jak poukłada sobie relacje ze współpracownikami, nawet tymi najmniej przychylnymi jej osobie?</div>
<div style="text-align: justify;">
I gdy daje się wciągnąć w ten wir negatywnych emocji, nawet nie wie kiedy wpadła w ogromną panikę! Za chwilę jednak, rozeznawszy się w sytuacji wie, że musi jak najszybciej wyjść z tego stanu. Bierze zatem dwa głębsze oddechy i powoli zaczyna sobie powtarzać:</div>
<div style="text-align: justify;">
-Będzie dobrze, na pewno sobie poradzi na swój sposób. Musi być tylko sobą i wszystko pozytywnie się poukłada! Z wielu ciężkich sytuacji udawało jej się przecież wychodzić obronną ręką!</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
I powoli wszystko wraca do normy, oddech z płytkiego i przyspieszonego zaczyna się normować. Kiedyś wydawało jej się, że nie ma wyjścia z tych jej ataków paniki czy silnego stresu, teraz już wie, że gdy mocno się postara, potrafi to kontrolować.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatni tydzień przed powrotem do pracy miał być jej przyjemnością. Postanowiła każdego dnia robić coś, co będzie jej sprawiać przyjemność, za czym może później tęsknić narzekając na ciągły brak czasu. Zamierzała również pozałatwiać wszystkie zaległe sprawy, żeby później nad nią nie wisiały. I tak podczas pobytu dzieci w żłobku zamierzała po pierwsze odwiedzić swoją przyjaciółkę, która jest aktualnie załamana podejrzeniem u swojego 4 miesięcznego dziecka padaczki niemowlęcej. Oprócz tego codziennie chciała być na basenie, żeby wykorzystać wcześniej zakupiony karnet i zrelaksować swoje ciało, trochę poprawić kondycję. Zamierzała także odwiedzić fryzjera (gdyż jej włosy wręcz błagają o to, żeby wreszcie je podciąć...), dentystę - co wstyd się przyznać celowo odwlekała już ze dwa lata... Chciała także kilka ładnych godzin spędzić na zakupach, miała na celu odświeżenie swojej garderoby, co by nie iść do pracy w dresie, który przez ostatnie 2 lata jest jej ulubionym ubiorem... Dodatkowo jakieś drobiazgi dla dzieci, prezent urodzinowy dla męża. Planowała również zorganizować swoim dzieciom jakieś niecodzienne atrakcje po pobycie w żłobku, żeby przyjemnie spędzili razem czas. Cóż jest tego trochę, ale co tam! Ma być intensywnie! </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatni tydzień miał być mocno aktywny i przede wszystkim przyjemny. Tymczasem już podczas weekendu, który go poprzedzał zauważyła u synka podejrzane plamki, które okazały się być słynną chorobą bostońską, która panuje od miesiąca w żłobku. Jako, że to choroba zakaźna, o wysłaniu Małego do żłobka nie było mowy. Dwa dni później, Ann już była zarażona i kiepsko to znosiła, ból w ustach powodował niemożliwość jedzenia a ogólnie złe samopoczucie przeszkadzało... dosłownie we wszystkim. Wczoraj córka dostała rozwolnienia, w nocy pojawił się napadowy kaszel, więc nie poszła do żłobka a dzisiaj rozwolnienie pojawiło się również u syna... Obecnie cała trójka czeka na wizytę u lekarza, żeby dowiedzieć się co dalej?</div>
<div style="text-align: justify;">
Także z planów przyjemnego tygodnia i zrobienia czegoś dla siebie, totalne nici...</div>
<div style="text-align: justify;">
Ale dzieci w magiczny sposób wyzdrowieją, tak żeby udało jej się pojawić w poniedziałek w pracy, prawda? No głupio byłoby zacząć od nieobecności...</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-83772659607581293812014-10-23T10:46:00.000+02:002014-10-25T13:05:08.721+02:00Świstek papieru, ma zadecydować o wszystkim<br />
<div style="text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-vjKowDn0ZtA/VEjdRsDZ7qI/AAAAAAAAAP8/Rs4QVu5Itlk/s1600/Believe-470x256.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-vjKowDn0ZtA/VEjdRsDZ7qI/AAAAAAAAAP8/Rs4QVu5Itlk/s1600/Believe-470x256.jpg" height="344" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><a href="http://nieztejziemi.org/wiara-nadzieja-milosc/" target="_blank">źródło</a></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Ann ma Przyjaciółkę a ta Przyjaciółka ma synka - Franka. Uroczego małego mężczyznę, który za tydzień skończy 4 miesiące. Mimo, że nie należy do tych spokojnych niemowlaków, które tylko śpią, jedzą i ewentualnie grzecznie sobie leżą w łóżeczku, na macie czy w wózeczku, to wypełnił życie swoich rodziców ogromną radością. Jednak wraz z małym człowieczkiem, w ich codzienności pojawił się częsty, silny i trudny do opanowania płacz oraz ogromne trudności przy karmieniu piersią okraszone nieustannym wrzaskiem i płaczem, nie tylko Franka. Mały ma też wrodzoną wadę stópek, która wymagała wielu wizyt u specjalistów i założenia mu specjalnych ortez, które nieco utrudniają codzienną pielęgnację. Jednak mimo wszystkich trudności, to właśnie te dobre momenty mają przeważające znaczenie i skutecznie wymiatają wszystko co złe. Mimo, że rodzice są często zmęczeni, niewsypani, nie raz wręcz wyczerpani - kochają swojego syna ponad życie! Wiadomo, jak to zazwyczaj rodzice. Jest ich długo wyczekiwanym skarbem, dowodem na to, że marzenia się spełniają! Jednak to marzenie w pewnym momencie zostało zmącone...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kobiety mają w sobie tyle siły i są tak skonstruowane, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak ich organizm potrafi się zaadaptować w nowej sytuacji. Nagle okazuje się, że 3 godziny snu na dobę są wystarczające, kilka przypadkowych posiłków pałaszowanych w biegu (a raczej złapanych przypadkiem przy przechodzeniu przez kuchnie) powoduje uczucie sytości a ból fizyczny, który dotąd był nie do zniesienia, nagle staje się tylko nieprzyjemnym uczuciem. Tak, my kobiety już tak mamy! Gdy trzeba potrafimy naprawdę niewyobrażalnie rozszerzyć granice własnej wytrzymałości., zarówno psychicznej jak i fizycznej. A gdy wszystko wraca do normy, to i tak później w głowie nam się nie mieści, jak w ogóle mogłyśmy wtedy dawać radę?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mijały tygodnie, wszystkie były do siebie bardzo podobne. Dziecko, dziecko i jeszcze raz dziecko. To był cały jej świat. Opieka nad nim pochłaniała cały jej czas. Żeby zrobiła coś dla siebie - nie było kiedy. Synek zdrowo rósł, zaczął śmiesznie gaworzyć i rozsyłać rodzicom piękne uśmiechy. Wszystko układało się świetnie, dzięki czemu średnie dotąd samopoczucie Przyjaciółki osiągało coraz wyższy poziom. Zaczynała powoli kierować się w stronę normalnego życia, tego z ulubionymi serialami i książkami, z wizytami u fryzjera, spotkaniami z koleżankami, ploteczkami. Powoli zamykała rozdział pod tytułem "niemowlak zawładnął moim życiem", odnajdując siebie i swoje potrzeby. I gdy już prawie tego dokonała, nagle zdarzyło się COŚ. Coś co zmieniło wszystko. Zauważyła u swojego syna dziwaczny odruch. Taki, którego dziecko w jego wieku mieć nie powinno. Taki, który z jednej strony wyglądał niepozornie, jednak z drugiej wykraczał poza normę. Wpisała w wyszukiwarkę, to co ją niepokoiło, a bezlitosne Google w ułamku sekundy zwróciło jej informacje w postaci poważnej choroby. Mąż ją uspokajał twierdząc, żeby nie wierzyła w to co ludzie wypisują w internecie i nie popadała w paranoję. Zakazał szperania w internecie a ona, wyjątkowo postanowiła posłuchać, Jednak w tym czasie on, w ukryciu przed nią, zasiadł przed komputerem w poszukiwaniu rzetelnej wiedzy. Poszukał naukowych artykułów, wypowiedzi specjalistów, opinii lekarzy. Czytał, czytał... i wpadł w przerażenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W ciągu kilku następnych dni u Franka zaczęły się powtarzać niepożądane objawy. Małżeństwo z jednej strony starało się wzajemnie uspokoić, ale ich niepokój rósł z każdą godziną. W celu uspokojenia swoich lęków postanowili jak najszybciej udać się do neurologa dziecięcego. Wiadomo, niby tak na wszelki wypadek, żeby spojrzał na Franka i powiedział, że wszystko w porządku. Poszli na wizytę z ogromnymi nadziejami, takimi jakie na pewno każdy nas nie raz miał, gdy podejrzewał czy przeczuwał jakieś dziwne choroby, czy odstępstwa od norm rozwojowych u swojego dziecka. I każdy z nas usłyszał wtedy, że wszystko jest w porządku, nie ma się czym martwić, znowu wyobraźnia spłatała nam figla. Oni jednak tego nie usłyszeli. Lekarz nie wykluczył ich podejrzeń, kierując na dodatkowe badanie. Scena kiedy lekarz zamiast uspokajać zdenerwowanych rodziców, to zwiększa ich niepokój swoją poważną miną jest wszystkim doskonale znana. Z filmów, książek i różnych opowieści, że siostra znajomej koleżanki pani Jadzi ze spożywczaka też tak miała. Ale nie z prawdziwego życia. A teraz oni stali tu, ze swoim niewinnym synkiem na rękach i ze łzami w oczach, błagalnym wzrokiem próbowali wymusić na lekarzu jakikolwiek najmniejszy gest, który by ich uspokoił. Nic z tego. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Owa Przyjaciółka odsunęła od siebie wszystkich. Wyłączyła telefon, odizolowała się od najbliższych, całymi dniami siedziała ze swoim synkiem mocno go tuląc i płakała. Raz był cichy, niemalże niemy szloch, innym razem głośny płacz. Może i próbowała zapomnieć, ale jak tu nie myśleć o dramacie, w którym się uczestniczy, skoro każde spojrzenie na niczego nieświadomego malca ze zdwojoną siłą uderza obawami. To silniejsze od niej, więc przestała z tym w ogóle walczyć. Pogrążyła się w swoim rozpaczaniu, załamując się już na dobre. Bo tak jak dla niektórych brak złych wieści jest dobrą wiadomością, to dla niej było na odwrót. Brak wykluczenia choroby, było czymś co spychało ją w przepaść. Nie pozwalała sobie wytłumaczyć, że lekarz nie wykluczył, ale też nie potwierdził najgorszego. Czyli jest pół na pół. Trzeba się cieszyć, bo są szanse na pomyślne zakończenie. Trzeba walczyć, być silnym. Dla syna! Nie przyjmowała tego do wiadomości. Realne zagrożenie, które wisiało nad jej dzieckiem sprawiało, że nie umiała inaczej. Ze stała się załamaną matką.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejne badanie wyszło prawidłowo, jednak lekarz zaznaczył, że u 30% dzieci z TĄ chorobą występuje właśnie dobry wynik. Co oznacza, że nic się nie wyjaśniło. Zamiast cieszyć się z dobrego wyniku, który zbliża ich do wykluczenia choroby, skupiali się na obawach, przerażeniu i ogromnych strachu. Te kilka dni, to dla nich straszny koszmar. Jak można normalnie funkcjonować, będąc w ciągłym napięciu, mimowolnie wyobrażając sobie, przyszłość swojego dziecka, któremu grozi silne opóźnienie w rozwoju. Którego -być albo nie być- rozstrzyga się właśnie tu i teraz. Dla którego jedna karteczka, którą niebawem otrzymają z wynotowanymi medycznymi zwrotami będzie najważniejszym dokumentem w jego życiu. Stanie się przepustką do zdrowego normalnego życia, lub wyrokiem... Kolejne 3 badania, które zostały zlecone, mają być kluczowe. Mają umożliwić wykluczenie lub potwierdzenie tej strasznej diagnozy. To moment w ich życiu, który może zmienić wszystko, już na zawsze. A oni są sparaliżowani ze strachu i nie dopuszczają do siebie nikogo, kto mógłby im pomóc, wesprzeć, nadstawić silne ramię, poklepać po plecach...<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
</div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-83625584469781939082014-10-10T20:01:00.001+02:002014-10-10T20:10:08.163+02:00Próba automotywacji<div style="text-align: justify;">
Powrót do pracy zbliża się nieuchronnie wielkimi krokami. A wraz z nim mnóstwo obaw i wątpliwości. Czy po tak długiej przerwie poradzi sobie z nowymi obowiązkami, czy jest na tyle silna, żeby wchodząc w sam środek konfliktu, obronić siebie, być ponad to (przez kilka osób atmosfera pracy zrobiła się delikatnie mówiąc... nieprzyjemna)? Czy uda jej się wysypiać zaledwie po 5 godzinach snu na dobę, funkcjonować na maksymalnie zwiększonych obrotach, połączyć pracę z zarządzaniem rodziną? Czy będzie miała siłę poświęcać każdą wolną chwilę dzieciom, nie myśląc o zmęczeniu pracą, a w pracy maksymalnie się skupić nie myśląc o brzdącach pozostawionych w żłobku? Czy znajdzie też w tym całym młynie chwilę dla siebie, dla męża, czas na wyjście ze znajomymi, ploteczki z przyjaciółką? I teraz pytanie za 100 punktów: czy od dnia jej powrotu do pracy, jej dzieci zupełnie nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przestaną co chwila chorować, tak by nie musiała być na wiecznym zwolnieniu? By mogła w spokoju wdrażać się w nowe obowiązki i rzetelnie je wypełniać, nie stresując się wizją kolejnego zwolnienia i następnej choroby swych latorośli? Czy dzieciaki przestaną w owym żłobku płakać za rodzicami i zaczną czerpać przyjemność ze spędzonego tam czasu, dobrze się bawiąc? No właśnie... Tych pytań pojawia się tak wiele, że przestają mieścić się w jej głowie, umysł przestał je ogarniać, już nawet nie przetwarza tego na stan przygnębienia. Już nie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wątpliwości i powodów do zmartwień jest mnóstwo i można by tutaj wyliczać je w nieskończoność, ale nie na tym rzecz polega. Jako, że Ann ma skłonność do stresowania się wszystkim dookoła, tym razem postanowiła, że zrobi na przekór wszystkiemu i wszystkim. Postanowiła oszukać trochę własny charakter i uwierzyć w to, że pozytywne myślenie, wraz z właściwym nastawieniem, to klucz do sukcesu. Do jej osobistego sukcesu jakim jest pomyślny powrót do życia zawodowego! Koniec z ciągłym myśleniem o tych wszystkich pesymistycznych scenariuszach, spędzających jej sen z powiek i przyprawiających o ból głowy. Po prostu koniec! Zawsze jest jakieś rozwiązanie z najtrudniejszych nawet sytuacji, a nawet jeśli nie, to najzwyczajniej w świecie jakoś to będzie... i tego się kurczowo trzyma, szczególnie w licznych chwilach zwątpienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zatem przyszedł czas na auto-motywację!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Do jej wielkiego powrotu do pracy zostały 3 tygodnie. To naprawdę wielkie WOW, ponieważ pracodawca (a może bardziej kilku współpracowników, którzy mają pewien wpływ na tegoż pracodawcę?) czeka na nią dwa i pół roku. To naprawdę ogromny szmat czasu. Skoro naprawdę na nią czekają, co nieco ją zaskoczyło, to coś w tym musi być, nie? Musi być dobrym, rzetelnym, godnym zaufania pracownikiem, który dobrze wykonuje swoją robotę, bo czy w przeciwnym razie czekali by na nią tyle czasu, mogąc zastąpić ja kimkolwiek innym? Ale czekają właśnie na nią. Więc musi być w niej coś wyjątkowo, coś co kazało im cierpliwie czekać i przyjąć ją z powrotem z otwartymi ramionami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Posiadanie dzieci zwiększyło w niej pewność siebie. Dwójkę dzieci wcześniej mentalnie była szarą myszką, która z chęcią posiedzi w kąciku, czy gdziekolwiek indziej żeby tylko mieć spokój. Broń Boże nie wychylać się, nie robić nic, żeby zostać zauważoną! Obecnie do oczekiwanego przez nią stanu tej pewności siebie jeszcze sporo brakuje, ale faktem jest, że stała się dużo silniejszą kobietą. Jest także dużo bardziej zorganizowana. Teraz nawet zdarza jej się być czasami kreatywną. Więc ma do zaoferowania więcej zalet niż wcześniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po tak długiej przerwie w pracy jest rządna współuczestniczenia w nowej (starej) grupie społecznej. Chce czuć się potrzebna i produktywna. Jest gotowa na nowe wyzwania, które różnią się nieco od prób zapanowania nad dwójką energicznych złośników, gdzie każde próbuje udowodnić siłę swojego charakteru. Poczuła potrzebę spełniania się na innych płaszczyznach, a potrzeba ta na pewno przerodzi się w ogromny zapał do pracy!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jest w firmie kilka bardzo przychylnych jej osób. Takich, które życzą jej dobrze ze szczerego serca a nie, dlatego, że tak wypada. Takich, którym może zaufać, którzy nigdy jej nie zawiedli i między którymi czuje się po prostu bezpiecznie. Do których bez wstydu czy zażenowania może zwrócić się o pomoc i wie, że jej tej pomocy nie odmówią. Dla niej to bardzo istotna sprawa, mieć blisko siebie kogoś, dzięki komu wszystkie trudności wydają się być łatwiejsze do pokonania. (o tych kilku nieprzychylnych osobach nie będę pisać, w końcu to ma być pozytywny post!!!)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co by tu jeszcze z pozytywów, co by tu jeszcze...??? Na chwilę obecną nic więcej nie przychodzi jej do głowy (tak słaba ta motywacja nieco), ale jest jeszcze trochę czasu, żeby powyszukiwać a przede wszystkim zauważyć więcej mocnych stron swojego powrotu do pracy. Skoro mądrzy ludzie twierdzą, że to działa, to teraz też musi zadziałać!</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-68082076739382615592014-09-19T21:55:00.001+02:002014-09-19T21:55:22.906+02:00Ratunku...<br />
<div style="text-align: justify;">
<i>4 tygodnie wcześniej...</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Późny wieczór. Ann siedziała z mężem nad Wisłą z piwem w ręku, podziwiając nocny klimat swojego miasta. Odbijające się od wody miejskie światła dawały piękny efekt. Relaksowali się rozmową i fantastycznymi widokami. Zadzwonił telefon. To ich przyjaciele, zapytali gdzie są i powiedzieli, że mają ważną sprawę do obgadania, koniecznie muszą się spotkać. Biorą taksówkę i zaraz będą u nich nad Wisłą. Przyjechali w ciągu 25 minut. Po krótkiej rozmowie, przyjaciele wstali z tajemniczymi uśmieszkami. On miał raczej głupawy wyraz twarzy, ona bardziej niepewny.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
-Mamy coś dla Was - powiedział On i wyjął coś z kieszeni kurtki. To była koperta. Ann czym prędzej ją otworzyła i nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. To było zaproszenie na ich ślub, już za cztery tygodnie. Okazało się, że decyzję o tym wydarzeniu podjęli zaledwie kilka dni temu i postanowili, że chcą się pobrać jak najszybciej. Radości i gratulacjom nie było końca. Dalszą część nocy spędzili na entuzjastycznym planowaniu tego wyjątkowego dnia. Przy alkoholowych napojach z pasją rozmawiali o przygotowaniach, o tym ile rzeczy jest do zrobienia, jak sobie wyobrażają ten dzień. To, że następnego dnia Ann ciężko odchorowała te wyskokowe napoje, których było zdecydowanie za dużo, to już inna sprawa... cóż, zdarza się...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<i><div style="text-align: justify;">
<i>1 tydzień wcześniej</i></div>
</i><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczór panieńsko-kawalerski. Bez podziału na panie i panów, wspólny. Wszyscy razem w gronie najbliższych im osób świętowali ostatnie chwile ich wolnego stanu w pięknym domu z bali znajdującym się w środku lasu. Było wszystko, czego można było chcieć. Smaczne mięsiwo z grilla, pyszne sałatki, różne przekąski i morze różnorodnego alkoholu. Oprócz tego wesoła muzyka, tańce, śpiewy, co jakiś czas przerywane były radosnymi rozmowami i entuzjastycznymi okrzykami. Tematem przewodnim był oczywiście ten wielki dzień, tak ważny i wyjątkowy, że chce się mieć przy sobie najbliższe osoby. To jedyna taka okazja, żeby zebrać wokół siebie takie grono i spędzić z nimi całą noc. Nikogo nie może zabraknąć. W entuzjastycznych nastrojach powitali nowy dzień i po 5 rano zmorzył ich sen.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>6 dni wcześniej</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jej dzieci złapały jakąś infekcję. Katar, zapchany nos, złe samopoczucie. Szybka reakcja w postaci podania leków powinna zadziałać. Oby!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>4 dni wcześniej</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W ciągu dnia poza katarem dzieci wyglądają i czują się w miarę dobrze, najgorsze są noce. Zapchane noski i ból gardła nie pozwala im spokojnie spać. Większość nocy marudzą, szczególnie Mała ma kłopot z uspokojeniem się, dużo płacze... wręcz krzyczy. Może leki wreszcie zaczną działać, może dzisiaj jest ten najgorszy dzień a od jutra będzie już lepiej. Oby tak było, Ann głęboko w to wierzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>3 dni wcześniej</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mała dostała ostrego kaszlu, najbardziej męczy ją z rana zaraz po przebudzeniu i w nocy. Ma dużo wydzieliny i spory problem z jej odkrztuszaniem. Cały dzień jęczy, w nocy wrzeszczy. Pojawił się stan podgorączkowy. Jej starszy brat czuje się zdecydowanie lepiej, ale ma kłopoty ze spaniem, przychodzi zapłakany do rodziców, gdy ci próbują utulić do snu Małą, Przez część nocy spali nawet w czwórkę... raczej nie spali, tylko dzieci drzemały, rodzice czuwali, bo brzdące na przemian się budziły. Czas na wizytę u lekarza. Ten stwierdził wirusówkę, która u syna spowodowała zapalenie krtani a u córki zaatakowała oskrzela... Rzeczy, o których bała się nawet w ciągu ostatnich kilku dni pomyśleć i starała się od siebie odgonić, stały się teraz rzeczywistością. Bardzo przykrą, bo nie wiadomo co robić? Zostawić chore dzieci wymagające przeprowadzania inhalacji dwukrotnie na dzień i podawania leków i pojechać na ślub i wesele, dobrze się bawić (jasne...)? Czy wystawić swoich przyjaciół (niby zrozumieją, ale sami dzieci nie mają, więc tak do końca nie wiedzą jak to jest...) nie zjawić się na ich ślubie, podczas gdy jej rodzice mogliby z brzdącami zostać i się nimi, mimo, że chorymi zająć? Może jutro im się poprawi?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>2 dni wcześniej</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zero poprawy. Mimo głębokiej wiary w to, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej, dzieje się dokładnie odwrotnie! Noc była okropna. Mała darła się jak by ją zarzynali. To cud, że nikt z sąsiadów nie wezwał karetki. Nie pomagało absolutnie nic. Noszenie, tulenie, bujanie, leżenie z rodzicami w łóżku, ulubione zabawki, przytulanki, nawet bajki (!) - tak ich desperacja była już naprawdę głęboka gdy w środku nocy puścili bajkę, w nadziei, że to ukoi wrzaski małej. Ale nic z tego. Po jakimś czasie zmęczona przysypiała na 10 minut, po to żeby za chwilę znowu wybudzić się z powodu własnego kaszlu i drzeć się dalej. I tak minęła noc z gorączkującym dzieckiem. Mała wymordowana niemożliwie, oni sfrustrowani, zrezygnowani, zmartwieni. Która to już noc z przygodami?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<i>1 dzień wcześniej</i><br /><br />Ann czuje, że jest w kropce, w sytuacji bez wyjścia. Z jednej strony nie chce zawieźć przyjaciół i zjawić się na ich ślubie, być przy nich, wspierać i przeżywać razem z nimi te wyjątkowe chwile. Przecież ślub bierze się raz w życiu (zazwyczaj...), to naprawdę niepowtarzalne okoliczności. Z drugiej zaś strony, są przecież małe chore istotki, które podczas cierpienia potrzebują jej wyjątkowo mocno. To przy niej najszybciej się uspokoją (jeżeli w ogóle?!), to ona instynktownie będzie wiedziała czego im potrzeba, jak ukoić ich ból, jak pomóc im funkcjonować. Są niby jej rodzice, którzy wcześniej zostali zakontraktowani na spędzenie z dziećmi całego weekendu pod ich nieobecność. Jednak gdy dzieciowa infekcja zaczęła się rozwijać u Ann pojawiły się początkowo wyrzuty sumienia względem rodziców. Opieka nad dwójką takich maluchów jest dość męcząca, a gdy coś im dolega to już w ogóle kaplica, szczególnie dla starszych ludzi. Jej mama zaczęła się trochę na to krzywić, co potęgowało w Ann poczucie winny. Wierzyła, że rodzice sobie poradzą z maluchami, ale w głębi duszy czuła jednak, że POWINNA zostać, że to jej obowiązek i nie powinna go zwalać na kogoś innego szczególnie w sytuacji choroby dzieci.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przez jej głowę galopowało tysiąc myśli. Raz próbuje się przekonać do wyjazdu, wmawiając sobie, że to wyjątkowa sytuacja i że mimo iż rodzicom będzie ciężko, to jakoś sobie poradzą, przetrwają to i wszystko się ułoży. Innym razem ze ściśniętym gardłem myśli o tym, że musi zostać, że nie może zostawić dzieci, że to sytuacja kryzysowa, że ich stan może się jeszcze bardziej pogorszyć i co wtedy? Ona będzie tańczyć i bawić się na weselu oddalona o 100 km a jej rodzice wezwą taksówkę i pojadą do szpitala? A może będzie wszystko w porządku, może najgorszy czas choroby właśnie trwa i za chwilę będzie się już tylko poprawiać? <br /><br />Może dla większości wybór byłby prosty: klapki na oczach i dzieci są najważniejsze! Koniec kropka. Jednak Ann jest trochę inna, wiadomo rodzina i dzieci są na pierwszym miejscu, ale są też inne ważne sprawy. Czy naprawdę stałaby im się krzywda, gdyby zostały z ukochanymi dziadkami? Czy płakały by więcej, gorzej marudziły? Za dużo tego "może" i "czy" Któż wie jak to będzie...</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-7032643756481218002014-09-12T20:57:00.002+02:002014-09-17T18:55:17.644+02:00Sportowe święto trwa<div style="text-align: justify;">
Gdy dowiedziała się, że tata ją tam zabiera nie mogła się nacieszyć. Z każdym dniem, który zbliżał ją do tego wielkiego wydarzenia, jej ekscytacja rosła. Nie potrafiła myśleć już o niczym innym, jak tylko o tym, jakie to wielkie szczęście ją spotkało. Jej tata jest na tyle wyrozumiały, że nawet nie przeszkadzało mu, że musiała się zerwać z lekcji. Stwierdził, że napisze jej usprawiedliwienie, w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze. A pasja i to w dodatku ich wspólna, raz na jakiś czas może być wzniesiona ponad wszystko i choć przez chwilę stać się czymś najważniejszym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a name='more'></a><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-yUlhAoQxwEI/VBHuS0tDY2I/AAAAAAAAAPs/Wx8h_dzZboM/s1600/ThePolishfanswerepresentforsuchapremiereevent.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-yUlhAoQxwEI/VBHuS0tDY2I/AAAAAAAAAPs/Wx8h_dzZboM/s1600/ThePolishfanswerepresentforsuchapremiereevent.jpg" height="213" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><a href="http://fivb.org/" target="_blank">Źródło</a><br /></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podekscytowana jechała pociągiem do innego miasta, bo to właśnie tam jej marzenie miało się spełnić. Siedząc w przedziale nie umiała czytać książki, nie potrafiła się na niczym skupić. Jedyne co z przyjemnością robiła od kilku dni, to przeglądanie wycinków z gazet o jej idolach. A teraz, już za kilka godzin, miała ich zobaczyć, być z nimi i dla nich... na samą myśl, aż jej tchu brakowało!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Szli przez Łódź, miasto z którego pochodzi tata. Pewnie zmierzali do hali. Im bliżej byli celu, tym więcej osób, tak samo jak oni, szło tam. Wszyscy ubrani byli w narodowe barwy, niektórzy uzbrojeni w trąbki lub inne atrybuty świadczące o tym, że kierują się tam, gdzie ona z tatą. Wszyscy pozytywnie nastawieni, radośni. Ona też miała ze sobą coś, co sugerowało, że idzie właśnie tam. Dużą flagę z materiału, którą zarzuciła sobie na plecy. Szła dumnie z wypiekami na twarzy, coraz szybciej i szybciej. Była szczęśliwa, czując się częścią tak wielkich wydarzeń, solidaryzując się z innymi, którym w tym dokładnie momencie zależało dokładnie na tym samym. I nic innego się teraz nie liczyło. Zupełnie nic!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wejście do hali sportowej było niesamowitym przeżyciem. Czymś czego nigdy nie zapomni. jej oczom ukazała się widownia wypełniona niemal po brzegi tysiącami osób. Wszyscy stali, machali flagami, dmuchali w swe trąby, robiąc ogromy hałas. Wszyscy w biało czerwonych barwach! Atmosfera była tak niesamowita, że nie dało się siedzieć w miejscu. Mimo, że mecz miał się rozpocząć prawie za godzinę, to stała i rozgrzewała się z resztą kibiców, śpiewając, klaszcząc i podskakując. Gdy w końcu zawodnicy wyszli na boisku, nastąpiła ogromna euforia, piszczała, krzyczała, zdzierając gardło, a razem z nią pozostałe, prawie dziesięć tysięcy osób.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tego co wtedy czuła, nie da się opisać. Żadne słowa nie oddadzą tej niesamowitej atmosfery, tworzonej przez kibiców siatkarskich, uważanych za najlepszych na świecie. Była dumna, że mogła się tam znaleźć i uczestniczyć w tym wielkim siatkarskim święcie jakim były mecze Polaków w Lidze Światowej w Łodzi. 14 lat temu w taki właśnie sposób jej tata spełnił jej wielkie marzenie, zabierając ją na mecz reprezentacji Polski siatkarzy. Siatkarzy, których uwielbiała, z którymi była na dobre i złe rozpaczając po przegranych meczach i płacząc ze wzruszenia po wygranych! Uwielbiała tę adrenalinę i wszystkie inne sportowe emocje, które władały nią podczas każdego meczu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przypominając sobie to wszystko, trochę żałuje, że gdzieś przez te 14 lat zgubiła tę pasję. Że w wirze dorosłego życia, pracy, zakładania rodziny a teraz opieki nad szkrabami, zabrakło miejsca na jej wielką miłość - siatkówkę - w każdym znaczeniu tego słowa, bo kochała zarówno w nią grać jak i patrzeć gdy inni to robią. Nic nie dawało jej takiego szczęścia jak ten sport.</div>
<div style="text-align: justify;">
A teraz, zamiast pójść na otwarcie Mistrzostw Świata w Siatkówce Mężczyzn, które rozpoczęły się prawie dwa tygodnie temu w naszym kraju i poczuć znów tę niepowtarzalną atmosferę, obejrzała to spotkania w telewizji. A przecież mogłaby tam być, na Stadionie Narodowym, wśród 80 tysięcy kibiców i znowu poczuć się jak mała dziewczynka, której marzenia się spełniają!</div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-19351260678701166452014-08-06T13:38:00.003+02:002014-08-06T13:50:03.582+02:00Trochę o niej, czyli jak niewiele jej do szczęścia potrzeba<br />
<div style="text-align: justify;">
Ostatnio Ann zaczyna znowu odnajdywać siebie. Codziennie stara się zrobić choć jedną rzecz dla siebie. Taką, którą lubi. Sprawić sobie przyjemność, nawet malutką. Nie chodzi tutaj o jakieś wielkie przedsięwzięcia typu weekendowy wyjazd z przyjaciółkami nad morze (o którym i tak ciągle myśli, planuje go i wie, że gdy przyjdzie odpowiedni czas, to nic nie stanie im na przeszkodzie!), czy też spędzenie całego dnia w salonie urody - oj przydało by się! Ale o tym nie tutaj. Mowa jest tu o małych rzeczach, które można pogodzić ze swoimi codziennymi obowiązkami, da się je wmieszać między wykonywane czynności. I które dają wiele przyjemności i pozwalają częściej się uśmiechać. Pomagają w zachowaniu spokoju i cieszeniu się każdym dniem. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Książki</div>
<div style="text-align: justify;">
Znowu pochłaniały ją bez reszty. Uwielbia czytając pobudzać swoją wyobraźnie. Analizować co już się wydarzyło i domyślać się co jeszcze może się wydarzyć, poznawać nowe historie. Dzięki czytanym historiom przypominać sobie o tym, co jest ważne, co się w życiu liczy. Czasem przeczytanie jednej książki, potrafi zmienić jej tok myślenia, jej podejście do życia. Zawsze można wyciągnąć coś dla siebie, znaleźć odpowiednik swojej historii, nauczyć się czegoś na błędach popełnianych przez fikcyjnych bohaterów. Chociaż nie lubi o nich myśleć jakby nie istnieli. Dla niej każda przeczytana książka jest prawdziwa, tak samo jak prawdziwe są w niej wszystkie postacie. Niby tak niewiele, a ileż potrafi zmienić! I zawsze jest tak samo - mimo, że już środek nocy, to chęć doczytania, chociaż do końca rozdziału... albo do kolejnego - za każdym razem jest silniejsza. Jeszcze chociaż troszeczkę, kilka zdań. Skutkuje to niestety niewyspaniem kolejnego dnia, ale wiadomo, jeśli książka jest wciągająca, to ciężko się przystopować, dopóki nie doczyta się do ostatniej kropki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gotowanie</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Jej pasja już od wielu lat. Ponownie w niej odżyła. Między zabawami z dziećmi, znowu zerka ukradkiem na przepisy, zapisuje sobie, te które chce w najbliższej przyszłości wykorzystać. Wertuje swój magiczny zeszycik, do którego wpisuje lub wkleja różne receptury. Powiększa swój folder w komputerze ze zdjęciami i przepisami, szpera w książkach kucharskich. I już w jej głowie samo się wszystko układa - co ugotuje, który przepis będzie jej bazą do wykonania potrawy, co doda od siebie, pokombinuje, pomiesza. Myślenie o tym jakie ciasto, które owoce będą najlepszym dodatkiem - to wszystko sprawia jej przyjemność. I mimo, że wykonanie zazwyczaj pochłania mnóstwo czasu i nierzadko tyle samo energii, bo zazwyczaj rozpoczyna się wieczorem a kończy w nocy - to zawsze warto. Duma z tego, że wyszło jej tak, jak sobie to wymyśliła, jest bezcenna. Podobnie jak patrzenie na członków rodziny, którzy z uśmiechem pochłaniają każdy kęs i proszą o dokładkę. Oczywiście zdarza się, że czasem coś jej nie wyjdzie, aż tak zdolna to nie jest, żeby zawsze wszystko było idealne. Ale teraz już się nie zraża, tylko próbuje po raz kolejny i kolejny, zastanawiając się co zrobiła źle, że beza opadła, a mięso nie ma takiego smaku, jakiego oczekiwała. Dotąd aż się uda! I zazwyczaj się w końcu udaje.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Muzyka</div>
<div style="text-align: justify;">
To coś, co potrafi zdziałać cuda z jej nastrojem. Poprawia humor, pomaga pozytywnie się nastroić. Kocha chodzić na koncerty, szaleć, skakać i zdzierać gardło, wykrzykując teksty piosenek. W domu, w samochodzie - coś zawsze musi grać. Bez tego ani rusz! Każda piosenka ma swoją historię. Gdy słyszy pierwsze takty od razu sobie przypomina, że gdy jej kiedyś słuchała to była zakochana, inna kojarzy jej się w licealnymi wakacjami, z wyjazdami. To niesamowite, że na 3 minuty można przenieść się kilka lat wstecz i przypomnieć sobie kim wtedy była, poczuć to co miała wtedy w sobie. Uwielbia też tańczyć, to najlepszy sposób na relaks i pozbycie się negatywnych emocji. Mimo, ze rzadko ma teraz okazje, na takie taneczne wyjścia, to próbuje, stara się, wyszukuje możliwości, żeby tylko wyciągnąć swojego męża i móc poszaleć. I mimo, że mężowi słoń na ucho nadepnął a dodatkowo ma drewniane nogi, to jej to w niczym nie przeszkadza. Nauczyli już się siebie nawzajem, zresztą zdarza się i tak, że ona tańczy sama. Tak też lubi. A on siedzi przy barze nad kuflem piwa i pożera ją wzrokiem. Tak - oboje to lubią. Zresztą babskie wyjścia bez męża na imprezy też mają swój niepowtarzalny klimat - kto w takich uczestniczy ten wie!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-86012265678484467482014-08-04T12:35:00.001+02:002014-08-04T12:43:28.760+02:00Jej mały osobisty Woodstock<div style="text-align: justify;">
Postanowili, że w sobotę zrobią sobie mały wypad, tylko we dwoje. W sumie to żadna nowość, ostatnio sporo razem wychodzili bez dzieci, korzystając z uprzejmości jednych i drugich rodziców. Jednak czegoś brakowało tym ich wyjściom. Nie poprawiały ich relacji, czasem nawet się kłócili. Coś się ostatnio po prostu nie kleiło. Jednak nie dawali za wygraną i próbowali pracować nad poprawą atmosfery miedzy nimi. Tym razem padło na teściów, jeśli chodzi o opiekę nad brzdącami. Dzieciaki uwielbiały tam przebywać. Bawiły się na dworze w piaskownicy i drewnianym domku ze zjeżdżalnią - zabawki specjalnie zbudowane dla nich przez dziadka. Biegały na bosaka po trawie, kąpały się w dmuchanym baseniku. Było im tam dobrze i nie odczuwały braku rodziców. Nie było lamentów przy rozstaniu, płaczu lub wymykania się cichaczem, żeby uniknąć histerycznych scen, jak kiedyś. Teraz gdy rodzice wsiadali do samochodu i mówili, że jadą, dzieciaki z uśmiechem do nich machały i po chwili dalej oddawały się podwórkowym zabawom.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zapakowali cały samochód w potrzebne rzeczy i pojechali nad Narew, 20 minut drogi od domu teściów. Zatrzymali się nad brzegiem, przy starorzeczu. Widok był tam przepiękny, momentami można było nawet poddać się wrażeniu, że to jedno z Mazurskich jezior. Rozbili namiot, mąż rozstawił wędki, wypakowali potrzebne rzeczy i rozpoczęli swój biwak. Mąż wędkował, a ona czytała książkę przy zachodzącym słońcu. Gdyby nie to, że temperatura przekraczała 30 stopni w cieniu, mogłaby pokusić się o opinię, że jest świetnie. Uwielbiała siedzenie na trawie i słuchanie odgłosów przyrody. Zamykała oczy i po prostu tam była, spokojna, zadowolona.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a><br /><br />
Gdy zgłodnieli, rozpalili sobie malutkie ognisko, żeby nie podwyższać niepotrzebnie już i tak wysokiej temperatury, w której przebywali. Wystrugała przyniesiony przez męża kijek z brzozy, do upieczenia kiełbaski i nadziała na nie mięso wraz z chlebkiem. Najedli się i upajali spokojnymi chwilami we dwoje. Dużo rozmawiali, śmiali się. Żałowała tylko, że zapomniała zabrać aparatu, no ale jak wiadomo, nie można mieć wszystkiego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy już się ściemniło, przypomniała sobie, że wieczorami w Antyradiu w ten weekend jest transmisja na żywo z Woodstocku. Za czasów licealnych jej mąż 2 razy był na tym festiwalu, a ona też lubiła takie klimaty. W tym roku nawet przeszło jej przez myśl, że mogli by się tam wybrać, nawet sprawdzała ceny i program, ale doszła do wniosku, że jak na razie to za duże przedsięwzięcie, może w przyszłym roku, jak dzieciaki będą już starsze. Więc nie pojechali. Ale teraz siedzieli nad rzeką, ognisko się dopalało a oni włączyli samochodowe radio i mieli relację na żywo, zespołu, na którego koncercie byli w tym roku już 2 razy. Mimo, że bez wizji, a jedynie z fonią, to czuli się jak by uczestniczyli w koncercie. Słuchali energetycznej muzyki, śpiewając wraz z wokalistą dobrze znane utwory i popijając drinki. Było świetnie, byli weseli, zrelaksowani. Z głośników dochodziła niesamowita moc, uwielbiali to. Co najważniejsze, dobrze czuli się sami ze sobą, zupełnie jak kiedyś. Na nowo odkryli coś, czego ostatnio mimo usilnych starań, nie potrafili doświadczyć - cieszenia się sobą nawzajem. Po trudnym dla ich związku okresie, wreszcie mogli znowu powiedzieć, że tego wieczoru było im dobrze ze sobą. Właśnie tu nad rzeką, między ogniskiem a namiotem, na ich osobistym Woodstocku.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-37124483631171097282014-07-25T19:34:00.004+02:002014-07-29T13:18:00.090+02:00Na rozdrożu<div style="text-align: justify;">
Powoli wszystko zaczynało się układać. Znowu wciągnęła się w swoje obowiązki, złapała dobry rytm dnia.Oswoiła się ze swoją rzeczywistością. Raz było lepiej, innym razem gorzej, ale zawsze jakoś tam było. Starała się bardziej angażować, dawać z siebie jak najwięcej - i to dawało efekty. Mniej sprzeczek, mniej przykrych słów - dawało nadzieję, na lepsze jutro. Trochę złagodniała, była mnie porywcza, już nie taka wiecznie rozdrażniona. Nie szukała już okazji do kłótni, byle tylko odsunąć się jeszcze dalej, uciec gdzieś daleko. Już nie wyczekiwała, nie wypatrywała... nie wiadomo właściwie czego. Chyba pogodziła się z tym, że nie będzie tak jak chciała, zresztą czy ona tak naprawdę wiedziała czego chciała? Miała wątpliwości.</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przestała też chodzić z głową w chmurach, zamyślać się przy każdej wykonywanej czynności. Wróciły dobre emocji, które na jakiś czas ją opuściły. Udawało jej się nie tylko uśmiechać, ale nawet śmiać i czasem dobrze bawić - tak szczerze, bez udawania. Właściwie wszystko było już na najlepszej drodze, do tego, żeby osiągnąć dawny stan. Stabilizacja własnych emocji - to coś co jest jej bardzo potrzebne, więc intensywnie nad tym pracuje. Małymi kroczkami, powolutku, ale jednak zmierzała do celu. Było naprawdę coraz lepiej. Właściwie wszystko wkraczało już na dobrą drogę. Może trochę przerażała ją długość tej wędrówki, ale najważniejsze, że obrała właściwy kierunek. Zresztą nikt nie mówił, że będzie łatwo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I tylko jej przymrużone oczy skierowane ku zachodzącemu słońcu i ściągnięte brwi zdradzały, że miewa jeszcze chwile słabości, w których zastanawia się, czy dotrwa na tej właściwej ścieżce, nie gubiąc się nigdzie po drodze...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-43928313723318668202014-07-18T12:50:00.003+02:002014-07-18T12:56:42.276+02:00Każdy ma jakieś marzenia<br />
<div style="text-align: justify;">
Czekanie. Chyba nikt tego nie lubi. Jest trudne, męczące, czasem gorzkie. Nie znosimy stać w kolejkach, czekać na powrót męża z pracy, czy na koleżankę, która się już mocno spóźnia. Czekanie na wizytę lekarską, na wypłatę, na godzinę o której wychodzimy z pracy - każdy to chyba zna. Czekamy na wymarzony urlop, czy weekendowy wypad. Od poniedziałku czekamy na piątek, od rana wyczekujemy już wieczoru, kiedy to spotka nas chwila wytchnienia gdy dzieci pójdą już spać. Wygląda na to, że całe życie na coś czekamy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czekanie jest czymś wyjątkowo wkurzającym. To coś czego nie przeskoczymy i mimo, że o tym wiemy to i tak nas zazwyczaj irytuje. Czasami jednak owe czekanie może być przyjemne, ale tylko w przypadku gdy jesteśmy pewni, że wyczekiwany moment w ogóle nastąpi. Gdy mamy zaplanowaną imprezę, czy wyjazd nad morze - to męczące czekanie zastępuje przyjemne wypatrywanie dnia, w którym wydarzenie ma stać się rzeczywistością. Z każdym dniem zbliżającym nas do "godziny zero" podekscytowanie wzrasta napełniając nas pozytywnymi emocjami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tylko co zrobić gdy czeka się na coś, co może nigdy nie nastąpić? Coś co z jednej strony jest możliwe, ale z drugiej - bardzo mało prawdopodobne. Czekasz na coś, co z każdym dniem zamiast się do Ciebie zbliżać, oddala się i -co gorsze - Ty dobrze o tym wiesz. Takie czekanie jest wyjątkowo trudne, szczególnie gdy na niektóre rzeczy nie masz wpływu. Można oszaleć, czując, że oczekiwana sytuacja ucieka próbując wymknąć się już na zawsze. I mimo, że wiesz, że ten stan doprowadza cię do frustracji i powinno się zwyczajnie odpuścić, to rezygnacja jest jeszcze trudniejsza. Mimo, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wylanie na głowę kubła zimnej wody i przerwanie tego męczącego oczekiwania, to jednak wolisz trwać w tym stanie. Wolisz każdego dnia po trochu żegnać się z tym czego pragniesz, niż w jednym momencie, raz na zawsze to przekreślić. Wolisz skazać się na świadome cierpienie, bo masz świadomość, że z każdym dniem będzie słabnąć, aż z czasem w ogóle zniknie. Jednak chcesz mieć tę odrobinkę nadziei, nosić ją w sercu i raz na jakiś czas pielęgnować. Chcesz wierzyć, że mimo, iż teraz się tego nie doczekasz, to może gdzieś kiedyś to jednak Cię spotka. I dzięki temu, że nie zatrzaskujesz drzwi, tylko zostawiasz je lekko uchylone, ta maleńka iskierka nadziei pozwala Ci przetrwać ten trudny czas. <br /><br />W końcu życie potrafi być przewrotne i nigdy nie wiadomo co i kiedy się zdarzy, więc zawsze warto mieć nadzieję i tak sobie po cichutku czekać. W końcu chodzi o marzenia, te malutkie i te całkiem spore. I nigdy nie wiadomo kiedy się spełnią. </div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-1236585997102579072014-07-17T13:15:00.004+02:002014-07-17T13:15:51.214+02:00Próba sił<div style="text-align: justify;">
Życie to ciągła walka a związek to już w ogóle... ciągła praca i walka - naprzemiennie. Żeby nie było zbyt różowo i słodko, los (albo jak kto woli sam diabeł) rzuca nam różne kłody pod nogi, co by nudno nie było. Tą przysłowiową kłodą jest oczywiście Pokusa - a jakże by inaczej. I to nie byle jaka, żeby nie było za łatwo. Do tego jeszcze różne inne okoliczności akurat składają się na to, że człowiekowi (temu, wystawianemu na próbę) wszystkiego się odechciewa i okazuje się, że skorzystanie z owej Pokusy było by w konkretnym momencie najlepszym rozwiązaniem (a przynajmniej tak mu się wydaje, gdyż rozchwiany stan emocjonalny zaburza zdolność racjonalnego myślenia u delikwenta). Ta Pokusa tak naprawdę spada mu wprost z nieba. A przynajmniej tak mu się w danym czasie wydaje. Ale zaraz, zaraz - zacznijmy od początku...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
Małżeństwo jakich wiele. Dobrze ze sobą współpracujące, mocno zaangażowane w wychowywanie swoich dzieci. Wdali się w wir gonitwy życia codziennego, skupieni na codziennych obowiązkach, pracy, zakupach, załatwianiu szczepionek, kolejnych wizyt lekarskich, żłobków i tym podobnych spraw. Troszkę jakby zapomnieli o sobie na wzajem, o pielęgnowaniu własnych potrzeb i uczuć. Niby wychodzą często sami, bez dzieci. Bawią się, spędzają czas ze znajomymi. Ale zamiast zbliżać się do siebie, trochę jakby się oddalali. Bardziej cieszy ich spotkanie ze znajomymi, przebywanie między ludźmi, niż spędzanie czasu ze sobą. Zaczynają się drobne sprzeczki, raz na jakiś czas, ale to przecież nic takiego, prawda? Jednak później z tych drobnych codziennych już sprzeczek, rodzą się poważne spory, kończące obrażaniem się na siebie, ciągłymi nieporozumieniami i wreszcie płaczem, krzykiem i awanturami. Nagle okazuje się, że już nie potrafią ze sobą rozmawiać ani rozwiązywać problemów, mają zbyt skrajne stanowiska, żeby dojść do porozumienia. Nikt nie chce ustąpić, pójść na kompromis. Robi się po prostu nieprzyjemnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
I w tej przykrej aurze pojawia się coś nowego, nieznanego, przyjemnego i bardzo kuszącego. A raczej ktoś. Zupełnie nieoczekiwanie miesza w głowie jednej ze stron. Powoduje, że jej serce bije mocniej a oczy błyszczą bardziej niż zwykle. Sprawia, że czuje się znów wartościową osobą, że zaczyna wierzyć we własne możliwości. Zaczyna tęsknić za swoją niezależnością. Wciągając się w tę nietypową grę coraz bardziej oddala się od swojej codzienności. Tej która ją nuży, męczy, coraz bardziej przytłacza. Powoduje, że się częściej uśmiecha, chodzi jednak bardziej zamyślona. Buja w obłokach, dużo analizuje. Przy każdej codziennej czynności myśli, tylko że o nim a nie o swojej rodzinie. Myśli są bardzo różne. Od chęci pójścia w nieznane, poprzez kombinowanie jak by to wszystko zorganizować, aż do wyliczania ewentualnych konsekwencji, punktowania wszystkich 'za' i 'przeciw'. Ten ktoś nie naciska, nawet nie zachęca. Po prostu gdzieś tam jest. I w dodatku jest zupełnie inny od tego, co jest jej dobrze znane... i już takie nudne. Na tę beznadziejną chwilę wydawać by się mogło, że nawet lepszy. Myśli wciąż krążą wokół tajemniczego "ktosia" co odbija się na relacjach związkowych. Nie trzeba chyba zaznaczać, jak bardzo źle się odbija. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To przykład zaobserwowany w bardzo bliskim otoczeniu. Początkowo nieco razi i uderza w wartości jakie wyznajemy. Jak tak można? Przecież każdy ma swoje priorytety i jakieś życiowe zasady. I każdy powinien się ich sztywno trzymać, bez względu na wszystko. Jednak głębsze przeanalizowanie tej sytuacji uświadamia jak nie wiele potrzeba, żeby dać się ponieść chwili. Wystarczy trafić w odpowiedni moment związku, wstrzelić się w kryzys. Pojawienie się tej Pokusy odbiera zdolność racjonalnego myślenia, wyzwala w człowieku nieznane dotąd emocje i zachowania. Sprawia, że wcześniej wyznawane i głośno wypowiadane zasady przestają się liczyć, nie wydają się być już takie ważne. Że chęć przeżywania nowych doznań, jest tak kusząca, że ciężko sobie z tą Pokusą poradzić. Czy można się jej oprzeć?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Myślisz, że to skrajny przypadek? Oceniasz jednostronnie, źle? Uważasz, że Ciebie to nie spotkało, albo nie spotka? A może po prostu o tym nie wiesz i nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaką walkę emocjonalną musiał w ukryciu przed Tobą stoczyć Twój partner, żeby podjąć właściwą decyzję? Trzeba mieć w sobie naprawdę ogromną siłę, żeby poradzić sobie z tak silnymi emocjami. Żeby je jakoś okiełznać, zdusić w zarodku. Żeby zdecydować się na podążanie właściwą ścieżką. Nie tą ciekawą, ekscytującą i zachęcającą do wkroczenia na nią, tylko tą dobrą, zgodną z Twoimi zasadami moralnymi. Tą która będzie mniejszym złem, nie tylko dla Ciebie ale też dla osób bezpośrednio zaangażowanych w sytuację. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-13378345662367877652014-06-23T14:12:00.004+02:002014-06-23T14:18:57.833+02:00Drogowskaz<div style="text-align: justify;">
Siedziała wygodnie w fotelu. Cały stres powoli odchodził i zaczynało się pojawiać przyjemne uczucie rozluźnienia. Jedną ręką trzymała kierownicę a druga swobodnie leżała na skrzyni biegów. Promienie zachodzącego słońca wdzierały się przez przednią szybę, ogrzewając jej twarz. Głośna i ciężka - jej ulubiona muzyka dobiegająca z głośników powodowała, że jeszcze mocniej się relaksowała. Mknęła ekspresową drogą, zmieniając pasy, zerkając na znaki. Tam skręciła, tu się zatrzymała, tu znowu zakręt. Nie wiedziała gdzie jedzie, byle dalej, przed siebie. Byle jak najdłużej utrzymać ten pożądany stan błogiego relaksu. Jest tak przyjemnie. Spokojnie. W końcu się nie dusi, w końcu czuje swobodę. Skupia się na własnej przyjemności, na tym, że dobrze jej samej ze sobą. Bez jęków dzieci, marudnych uwag męża, czy zagadywań rodziców. Ona, samochód i dobra muzyka - to trójkąt idealny - jedyny na jaki w tej chwili może sobie pozwolić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Spojrzała na drogowskaz. Kierunek Gdańsk. Niezwykle kuszący kierunek. Tak bardzo chciałaby się tam teraz znaleźć. Sama. Usiąść na plaży zatapiając stopy w zimny wieczorny piasek i podziwiać zachód słońca. I zostać na tej plaży aż do wschodu. Wiatr rozwiewałby jej włosy a ona patrzyła by się na morze zatapiając się w jego odgłosie. W cudownym, uspokajającym szumie fal, który ma taki kojący wpływ. Tak dobrze. Morskie powietrze i to niesamowite wrażenie nigdzie niekończącej się przestrzeni zawsze działało na nią jak najlepsze lekarstwo. Dosłownie na wszystko, nieważne czy to było złamane serce, cierpiąca dusza, czy zwyczajnie złe samopoczucie. Morski klimat ją uzdrawia, pod każdym względem. Tak bardzo chciałaby się tam znaleźć. Móc pomyśleć, spojrzeć na wszystko z dalszej perspektywy. A przede wszystkim jakoś poukładać sobie ten bałagan w głowie, który z dnia na dzień staje się coraz większy, coraz trudniejszy do ogarnięcia...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Szybko się opamiętała. Pędzący czas ją ogranicza. Powiedziała w domu, że wychodzi do sklepu na godzinę. Musi wrócić i zająć się tym, co od 2 lat jest jej obowiązkiem. Kolacja, wieczorna kąpiel, buziaki na dobranoc i usypianie. Robi to już na automacie, bez zastanowienia, bez emocji. Trudno. Jeszcze nie, tym razem się nie skusi, ale może przy następnej okazji ... - pomyślała zawracając z trasy, która zaprowadziłaby ją nad Bałtyk. Teraz znajdowała się już na dobrze sobie znanej drodze, prowadzącej do domu. Nie spieszyła się, jechała powolutku, napawając się jeszcze przez chwilę ostatnimi minutami tej swojej przestrzeni.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-52576591555914526372014-06-22T09:30:00.003+02:002014-06-22T13:12:28.710+02:00W pogoni za szczęściem<div style="text-align: justify;">
Wszystkie trzy były w podobnym wieku. Były silnymi, twardo stąpającymi po ziemi kobietami. Zawsze wiedziały czego chciały, potrafiły definiować swoje potrzeby. Jasno określały swoje cele i śmiało do nich dążyły. Starały się ukrywać swoje słabe strony, wysuwając na pierwszy plan zalety. Każda pod maską twardej babki ukrywała swoją wrażliwość, z którą podczas gorszych dni tak ciężko było sobie poradzić. Wszystkie miały mocne charaktery. Mimo, że wiele je łączyło, sporo się od siebie różniły. I każda z nich była na zupełnie innym etapie życia.<br />
<a name='more'></a><br />
Pierwsza była szaloną niezależną kobietą. Wokół siebie miała mnóstwo osób: przyjaciół, znajomych, kolegów. Ciągle coś się działo. Uwielbiała się bawić, większość wolnego czasu spędzała imprezując ze znajomymi. Częste weekendowe podróże, te planowane wcześniej jak i te spontaniczne, wymagające spakowania się w 5 minut. Postrzegana jako dusza towarzystwa, bardzo lubiana. Nie miała zobowiązań, w końcu wszystko przed nią. Mogła żyć pełnią życia (i tak też robiła), nie oglądając się na nic ani na nikogo. Cieszyła się ogromnym powodzeniem, mężczyźni promienieli, gdy pojawiała się wśród nich. Miała w sobie jakiś magnetyzm, który nie pozwalał im oderwać od niej wzroku. Czerpała z życia ile się dało, wykorzystując swoją młodość. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Druga z nich miała wspaniałą rodzinę. Dzieci, dla których warto było wstawać każdego dnia i pokonywać wszelkie przeszkody, uśmiechać się. Męża, który zaskakiwał całe otoczenie tym, że był wyjątkowo porządnym facetem. Opiekuńczy i wyrozumiały, zawsze stawiający swoją rodzinę na pierwszym miejscu. Dający poczucie bezpieczeństwa optymista, mający dobre rozwiązanie na każdą, nawet najbardziej beznadziejną sytuację. Był świetnym tatą, który z przyjemnością wracał z pracy i spędzał resztę dnia na podłodze kotłując się ze swoimi szkrabami. Pomocny, zaangażowany. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Trzecia z nich - ze wspaniałymi zdolnościami interpersonalnymi. Robiąca błyskotliwą karierę w pracy. Zawsze i w każdej sytuacji służbowej, czy towarzyskiej - wiedziała jak się zachować, co powiedzieć, żeby rozładować napięcie, podtrzymać rozmowę czy osiągnąć swój cel. Balansująca między dwoma mężczyznami, którzy świata poza nią nie widzieli. Kochali ją miłością prawdziwą i dojrzałą. Obaj byli gotowi zrobić dla niej wszystko, z niecierpliwością czekali na zielone światło, które pozwoliłoby jednemu z nich na zajęcie miejsca na pierwszym planie, a przy okazji na strącenie tego drugiego w nicość.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak żadna z nich nie czuła się dobrze w swoim życiu. Każda z nich miała wmawiane, że ma wszytko. Każda szukała czegoś innego, tęskniła za czymś czego nie miała, marzyła o zmianach, które nie nadchodziły. Dusiły się, każda w swojej osobistej przestrzeni. Każda samotnie, na swój sposób przezywała swoje frustracje. Szlochała do poduszki, pod prysznicem, w wannie, na spacerze. Pocieszała się samotnymi spacerami, alkoholem, dobrym jedzeniem, imprezami. Chodziły zamyślone fantazjując o ucieczce, o tym co mogłoby się wydarzyć. Tylko tak, żeby przypadkiem nikt nie zauważył... bo przecież dla wszystkich wokół były szczęśliwe...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-67517481528042456682014-06-19T12:15:00.000+02:002014-06-19T13:25:15.563+02:00Niepowtarzalny czas<div style="text-align: justify;">
Piękne chwile mają to do siebie, że nie zdarzają się często. Swoją wyjątkowością wyzwalają tak pozytywne uczucia i emocje, że człowiek czuje jak by latał. Nie, nie latał, tylko delikatnie sunął w powietrzu, niesiony dobrą energią. To takie momenty, w których czas staje w miejscu a świat wydaje się być doskonały. Mimo, że jest zimno, to nie marzniesz, pomimo ogromnego zmęczenia, masz mnóstwo siły a wszystkie ciężary, które codziennie dźwigasz, nagle znikają. Jest lekko, zwiewnie i przyjemnie. Wszystko idealnie ze sobą współgra i nie ma nic, co mogło by zmącić ten cudowny stan. Zamykasz oczy i po prostu jesteś, tu i teraz ze swoim niepowtarzalnym momentem. I nic, zupełnie nic innego nie ma w tej chwili znaczenia. Totalnie poddajesz się temu co przeżywasz. Dajesz się ponieść temu elektryzującemu uczuciu, które wywołuje przyjemne mrowienie całego ciała. Czujesz je wszędzie od czubka głowy aż po koniuszki palców. Uśmiechasz się i chłoniesz każdą sekundę, nie myśląc o tym co zostawiłaś za sobą, ani o tym co cię czeka. Nie analizujesz przyczyn ani konsekwencji. Ważne jest jedynie to co właśnie trwa.</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Łódka śmiało sunęła do przodu rozdzielając wody jeziora. Każdy zajmował przydzielone miejsce i patrzył się gdzieś daleko, przed siebie. Nie byli już tą samą wesołą rozgadaną załogą, co przez ostatnie kilka dni. Słychać było jedynie warczące silniki mijających ich motorówek i jednostajny chlupot wody. Oni milczeli. Ich buzie już nie tak roześmiane jak wcześniej, raczej zadumane a wręcz poważne. A w ich głowach gonitwa myśli. Intensywne układanie sobie w głowie tego, wszystkiego co się tutaj wydarzyło, żeby utrwalić w sercu każdy najmniejszy szczegół. Tak żeby pozostał w nim jak najdłużej, przywołując wspaniałe wspomnienia. Byli tu wszyscy razem, na te krótkie aczkolwiek wypełnione wariactwami po brzegi, 4 dni stali się jednością. Rozumieli się bez słów, wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wszyscy wiedzieli o co chodzi. Jednak każde z nich przeżyło te chwile na swój własny sposób, wyniosło coś innego, za czymś innym tęskniło, coś innego zrozumiało. Z żalem rozglądali się dookoła, zostawiając za sobą mazurskie wody i przepiękne krajobrazy, łapczywie chwytając ostatnie chwile spędzone tutaj, razem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wystawiła twarz do ostatnich promyków zachodzącego już niemalże słońca, łapiąc je w ostrym wietrze. Zamknęła oczy i w jej głowie powstały obrazy z ostatnich dni ukazujące jej szalone, fantastyczne chwile. Uśmiechnęła się mimowolnie zagłębiając się we własnych wspomnieniach. Takich przyjemnych, mięciutkich i pachnących. Znowu przez chwilę poczuła to coś. Przyjemne mrowienie po raz kolejny delikatnie rozeszło się po jej ciele. Starała się je podtrzymać jak najdłużej, nabrać z niego jak najwięcej. Była tutaj naprawdę szczęśliwa. Płynęła z muzyką nucąc utwór zespołu U2:<br />
<br />
"Through the storm we reach the shore<br />
You give it all but I want more<br />
And I'm waiting for You<br />
With or without You<br />
With or without You<br />
I can't live, with or without You"<br />
<br />
Przenikające mrowienie zniknęło a nieprzyjemny ścisk żołądka przypomniał jej o tym, że ląd zbliżał się nieubłaganie. A wraz z nim powrót i rosnąca tęsknota i świadomość tego, że to już koniec. Że musi zebrać się w sobie, żeby móc wrócić do swojej codzienności, żyć tak jak wcześniej.<br />
<br />
Tylko jak to zrobić, skoro w wodach mazurskich jezior zostawiła cząstkę siebie, wraz z marzeniami, które unosiły ją na swych srebrzystych skrzydłach zaledwie kilka godzin temu. Jak nie tęsknić? Jak się z tym pogodzić?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Łapcie za liny, cumujemy! - okrzyk sternika wyrwał ją z rozmyślań. Szybko wzięła dwa głębsze oddechy i mrugnęła okiem, żeby czym prędzej pozbyć się maleńkiej łzy, która wolniutko zaczęła spływać po jej policzku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-34931420831182797652014-06-17T13:09:00.001+02:002014-06-17T20:05:32.897+02:00Potrzebne zmiany<div style="text-align: justify;">
Nadszedł moment, w którym Ann ma dosyć pisania o dzieciach, macierzyństwie i lekko przezroczystej codzienności. Znudziła ją już taka sytuacja, nie cieszy miejsce, w którym się znajduje. Zasmakowała czegoś innego i chce więcej. Pewien ciąg zdarzeń sprawił, że zapragnęła zmian. Rodziło się to w niej już od jakiegoś czasu, ale teraz ten komunikat wykrzykuje już każda komórka jej ciała: "chce zmian!!!". Zdała sobie sprawę, że bycie jedynie matką i żoną, już jej nie wystarcza. Chce być przede wszystkim kobietą, spełniać się w innych dziedzinach życia. Zapragnęła powrotu do pracy, autorozwoju, poczucia samorealizacji. Chce rozmawiać i dyskutować z ludźmi na mnóstwo różnych tematów, tych ogromnie poważnych zahaczających o sens istnienia jak i tych bardziej przyziemnych czy nawet błahych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na pytanie: "jak tam twoje dzieciaczki?" chce jej się powoli wymiotować. Uświadomiła sobie, że jest już postrzegana przez większość osób, jedynie przez pryzmat swoich dzieci... i niczego więcej. Wygląda to tak jak by myśleli, że mogą z nią rozmawiać tylko o tym jak zachęcić dziecko do nocnika, albo kiedy pozwolić mu na zjedzenie frytek. Co prawda traktują ją jako specjalistkę od dzieciowych spraw, ale to naprawdę marne pocieszenie. Przecież reprezentuje chyba sobą coś więcej, niż tylko automat do zmieniania pieluch, karmienia, przygotowywania jedzenia, wymyślania różnych zabaw i udzielania złotych rad innym rodzicom, lub przyszłym matkom. Ma już dosyć skupiania się tylko i wyłącznie na rodzinie, robienia wszystkiego tylko w jednym celu: żeby dzieci i mąż byli zadowoleni. Nie! Koniec, kropka! Ona naprawdę potrzebuje czegoś więcej od życia. Nawet chce jej się śmiać, jak mogła być taka ślepa. Co to musiały być za klapki na oczach, które przysłaniały jej rzeczywistość aż przez tyle czasu. I jeszcze cała zadowolona utwierdzała się w przekonaniu, że jest jej z tym siedzeniem w domu dobrze! <br />
<br />
Dzięki temu, że sobie to uświadomiła swoje potrzeby, w tej chwili z dużo mniejszym niepokojem patrzy w przyszłość. Chce się podjąć nowych wyzwań i realizować zamierzone cele. Z entuzjazmem czeka na początek listopada, na dzień, w którym wróci do pracy, usiądzie za biurkiem, odpali służbową pocztę i znowu wdroży się w służbową rzeczywistość. Zatem blog ten nie będzie już nasycony parentigowymi wpisami, będzie stawał się tym, czym był na początku. Jej odskocznią, miejscem w którym, ze względu na tak trudno utrzymywaną anonimowość, może opisać wszystkie swoje emocje, uczucia, żale, jednocześnie nie martwiąc się tym, czy komuś się to spodoba, jak to odbierze oceni. Znów zamierza się ogarnąć i pisać dla siebie. </div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-28880940373817860262014-06-11T11:59:00.004+02:002014-06-11T11:59:54.518+02:00Hej przygodo!<div style="text-align: justify;">
Ciepłe promienie słońca otulające twarz, falująca srebrzysta woda i żagiel ochoczo przyjmujący każdy wiatr. Zarówno ten delikatny i leciutki jak i ostry, silny, porywisty pozwalający śmiało i szybko żeglować ku celowi. Twórcze dyskusje, śmiechy, rozmowy o dupie Maryni i totalny relaks!!! A do tego uczucie przynależności. Każdy z załogi jest za coś odpowiedzialny, działanie jednego ma wpływ ogromny na funkcjonowanie całości. Każdy czuje się potrzebny, wszyscy są jedną zgraną drużyną. Takie rzeczy to tylko na Mazurach!</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Firma, w której Ann pracuje,jak co roku organizuje wyjazd integracyjny. Niby Ann tam ciągle pracuje a przynajmniej oficjalnie, bo od 2 lat i 3 miesięcy jej uwaga z błyszczących i kolorowych map i atlasów skierowana jest na dwie roześmiane/zapłakane gęby. I jakże miło Ann się zrobiło, gdy po takiej przerwie w służbowych obowiązkach, wpłynęło do niej zaproszenie na ów wyjazd. Ostatnio była na takim 3 lata temu. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Zarówno w firmie jak i u Ann, tym bardziej cieszy, że jeszcze o niej pamiętają, myślą czasem i co najważniejsze i nieco zaskakujące ... otwarcie mówią, że czekają na jej powrót do pracy!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od rana gęba jej się cieszy i miejsca sobie znaleźć nie może. Dorzuca do torby ostatnie niezbędne rzeczy: latarka, czapeczka z daszkiem, ładowarka do telefonu (!), małe turystyczne kieliszki ... To dzień, w którym Ann porzuca pieluchy, kaszki i słoiczki. Kończy ze sprzątaniem klocków, wycieraniem brudnych buziek, ciągłym powtarzaniem: nie wolno! Od dzisiejszego wieczoru Ann zrzuca wrotki super mamy i wskakuje w trampki i sztormiak żeglarza na całe 4 dni. Przenosi się do innej rzeczywistości, znanej sprzed urodzenia dzieci, ale już nieco zapomnianej. Będzie między ludźmi, tymi których dobrze zna, a także nowymi pracownikami, zatrudnionymi pod jej nieobecność. Będzie czas się poznać i odnowić nieco zaniedbane relacje ze starymi znajomymi w pracy. Będzie mogła oderwać się od codzienności i przeżyć super przygodę. Mieszkanie na żaglówce przez całe 4 dni, z 7 osobami (pozostała 20 będzie na 3 innych łódkach), to naprawdę nie lada wyzwanie! </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To nic, że od 2 dni Ann całuje i przytula swoje dzieciory częściej niż zwykle, jak by chciała sobie narobić tych czułości na zapas, już nie mówiąc o klejeniu się do męża na każdym kroku. Że patrząc na ich łobuzerskie miny rozczula się nieco bardziej niż zwykle. Że zwykłe czynności przy nich, sprawiają jej nieco więcej frajdy. Potrzeba jej takiej odskoczni. </div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A dzieci i mąż... poradzą sobie chyba bez niej, co nie?</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-1441213350319783342014-06-09T19:07:00.001+02:002014-06-09T21:41:11.334+02:00Maaaamo, NIEEEEE!!!<div style="text-align: justify;">
Maaaamo, NIEEEEE - czyli dwulatek w akcji. W bardzo męczącej akcji. Ostatnie dwa tygodnie to ciągła walka. W lewym narożniku stoi charakterny, wiecznie próbujący postawić na swoim dwulatek, a w prawym zmęczona i zrezygnowana matka, która z dnia na dzień ma już coraz mniej cierpliwości. </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Wcześniej Mały jeszcze jako tako się słuchał, wykonywał polecenia. Były gorsze dni, ale zdarzały się też takie, że był nawet całkiem grzeczny. Teraz takie dni się już nie zdarzają. Jest po prostu katastrofa po oporach! Dzień do dnia podobny. Zawsze tak samo nieznośny, wrzeszczący, niesłuchający się. Wszystko robi na przekór i patrzy się matce głęboko w oczy, żeby przypadkiem nie myślała, że to było niechcący. Chce mu się siusiu, ale za żadne skarby nie chce wejść do kibelka. Jest głodny, ale nie chce usiąść przy stole i zjeść. Chce iść na spacer, ale nie zamierza zakładać butów i gdy przychodzi moment wyjścia, ucieka po całym mieszkaniu. Jest śpiący, ale nie będzie kładł się do swojego łóżeczka. Chce się kąpać, ale nie zamierza się rozbierać. Przykłady można by wymieniać bez końca. Kilkanaście razy dziennie w napadzie złości rozrzuca zabawki, uderza rękami o meble, zaciska mocno zęby i z obłędem w oczach wyszukuje jakąś nowość do zbrojenia. Tak, żeby nudno nie było. A w przerwie między tym wszystkim łazi za matką i jęczy, nie potrafiąc wyartykułować o co konkretnie mu chodzi. Bo nie chodzi o nic, robi tak po prostu, żeby zaznaczyć swoją obecność. A te sceny z boku obserwuje jego młodsza siostra, która powoli zaczyna powtarzać jego zachowania. Rozrzuca w podobny sposób klocki, rzuca niektórymi rzeczami. Widzi brata i papuguje po nim, a że to nie są czynności godne naśladowania... no nie wytłumaczysz.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czasami Ann dzielnie to znosi, nie przejmując się zbytnio ani bałaganem, ani klockami DUPLO, niezmiennie wbijającymi się w stopy, podczas próby zrobienia choć kilku kroczków, ciągłego dobijania się do drzwi łazienki i szarpania za klamkę. Ani porozrzucanym i porozrywanym w drobne kawałeczki papierem toaletowym, ani też pomazaną flamastrami gębą syna, który podpatrując malującą się ciocię, postanowił zrobić sobie fantazyjny makijaż. Ani też wymemłanymi i rozgniecionymi kanapkami, które zamiast trafiać do brzucha pokrywają stolik dziecięcy, ubranko i trochę podłogi. Ani też wielką kałużą wody na podłodze, w której syn postanowił zrobić pranie ciuszków swojej siostry, tych które chwilę wcześniej zostały uprasowane przez Ann. Porozsypywane jedzenie w kuchni, powywalane ubrania z szafy. Jak to możliwe, przecież jeszcze wczoraj nie dosięgał do tej półki a dzisiaj już się wspiął po krześle? Czasem Ann dzielnie powtarza pod nosem, że to tylko dzieci. Ale zdarza się, że dzień taki staje się dla niej koszmarem, wewnętrzną walką z samą sobą, żeby się opanować, uspokoić. Żeby nie dać się ponieść nerwom i zamiast potrząsnąć dzieckiem, wydzierając się na nie, bardzo spokojnie lecz stanowczo powtórzyć po raz 568409720, żeby posprzątało, albo że tego czy tamtego nie wolno. I jak tu być normalną?!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-65318722637373607022014-05-18T14:36:00.003+02:002014-05-18T14:37:50.287+02:00Majówko wróć!<div style="text-align: justify;">
Klimatyczny domek z kominkiem w przytulnym salonie, z którego wyjście prowadziło na duży taras. Dom znajdował się na wzniesieniu, więc z tarasu lub okna roztaczał się piękny widok na jezioro. Widok uspokajający, wzbudzający pozytywne emocje. Pozwalający na chwilę refleksji i spokoju. Tafla wody zmieniająca się w zależności od pogody. Błękitna, błyszcząca i gładziutka niczym lustro w piękne słoneczne dni. Podczas wiatru mocno falująca, granatowym a miejscami szarym odcieniem, ale równie piękna. Ann uwielbia takie klimaty i miejsca, w których czas staje w miejscu. W których zapomina się o życiu prowadzonym w mieście, o codziennych obowiązkach, o szarej rzeczywistości. Jest się tu i teraz. Razem z mężem, dzieciakami i przyjaciółmi. Bez patrzenia na zegarek, bez pośpiechu.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-bRRMXdlc15g/U3ipDb5KpDI/AAAAAAAAAPM/JCELDw8LyKU/s1600/-images-P5044638.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-bRRMXdlc15g/U3ipDb5KpDI/AAAAAAAAAPM/JCELDw8LyKU/s1600/-images-P5044638.JPG" height="240" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Niestety jak każdy tego typu wyjazd, również i ten był zdecydowanie za krótki, ale na tyle długi, żeby wybić Ann z codziennego rytmu. Ann tęskniąc za tym, który ledwo co się skończył, już wygląda kolejnego. Planuje, kombinuje, wyszukuje co by tu, dokąd i z kim? Któż nie lubi takich wypadów?</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-42942730796791731902014-05-16T11:58:00.001+02:002014-05-16T12:04:37.199+02:00smoczkowe uzeleżnienie <div style="text-align: justify;">
Smoczek. Początkowo, zaraz po narodzinach okazuje się być wspaniałym wynalazkiem. Takim guziczkiem - wyłącznikiem od płaczu. Wciskasz do buzi malucha i przestaje płakać, sukces! A ty zamiast znowu w pośpiechu rozpinać bluzkę i przytulać niemowlę do piersi zyskujesz 20 minut cennego snu. I mimo swoich twardych postanowień, których wiele w okresie ciąży, że nie będzie noszenia na rączkach, bujania, lulania i właśnie smoczka, w końcu zmęczona po niego sięgasz. I okazuje się, że jest on twoim wybawieniem!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W przypadku Ann i jej syna, który od pierwszych dni miał bardzo silny odruch ssania, smoczek rzeczywiście był wybawieniem. Stał się nieodłącznym elementem Bąbla. Tam gdzie on, tam i smok. Jakież to były nerwy, gdy zaraz na początku spaceru okazywało się, że smoczek ...jakoś niechcący został w domu. Ann spacerowała 3 razy szybszym krokiem, oglądając się nerwowo za siebie, czy nikt nie patrzy na nią jak na porywaczkę dziecka. Wręcz biegła zgarbiona z wózkiem, żeby uniknąć awantury, którą w każdej chwili mógł rozpętać jej kilkumiesięczny syn. Później zaopatrzyła się już w większą ilość silikonowych wybawców. Jeden do wózka, jeden do samochodu, inny do łóżeczka i jeszcze jeden miał swoje stałe miejsce w jej torebce. Tak na wszelki wypadek, żeby unikać stresowych sytuacji. Oczywiście wszystko dla dobra dziecka... no bo przecież nie dla uspokojenia mamy, nie?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bardzo szybko smoczek z wybawienia stał się uzależnieniem. Gdy Ann zdała sobie z tego sprawę, to na kilka miesięcy przed pierwszymi urodzinami jej pociechy, zlikwidowała wszystkie smoczki pomocnicze, pozostawiając tylko jeden. Czarny z trupią czachą. A i zadania tego zostały zredukowane do absolutnego minimum: tylko w domu i tylko do spania. Chcesz spać na spacerze? Proszę bardzo, ale jazda wózkiem po wyboistych chodnikach musi ci wystarczyć. Smoczka nie ma, sorry! Gładko poszło, więc gdy Mały skończył rok postanowiła podjąć próbę pozbycia się i tego ostatniego smoczka. Mówiła sobie, że najważniejsza jest konsekwencja w działaniu i nieuginanie się na błagalne płacze. Przemęczą się 2-3 dni i będzie po sprawie. Wiadomo, wszyscy tak mówią, więc tak będzie. Jakież było jej zdziwienie gdy przy pierwszej próbie wieczornego zasypiania bez smoczka Mały urządził taką histerię, że udało mu się stracić oddech na dobrych kilka sekund! Robił się fioletowy z tego płaczu, dostawał odruchu wymiotnego i tak się darł, ze domownicy siedzieli pod drzwiami jego pokoiku i w duchu modlili się, żeby jednak Ann nie była aż tak konsekwentna jak sobie postanowiła i wreszcie oddała synkowi czarnego przyjaciela z trupią. I po niespełna 3 godzinach nieudolnego uspokajania małego histeryka tak też zrobiła. Zasnął w 20 sekund po włożeniu sobie smoka do gęby.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-QXbTa926iG8/U3XijaowaqI/AAAAAAAAAO8/puBXCrm2ymM/s1600/-images-2012-08-24_115129.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-QXbTa926iG8/U3XijaowaqI/AAAAAAAAAO8/puBXCrm2ymM/s1600/-images-2012-08-24_115129.jpg" height="320" width="240" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<i>sierpień 2012</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Za kilka tygodni podjęła kolejną próbę z tym samym skutkiem a następnie spróbowali jeszcze metody przecięcia smoczka, ale efekt był taki sam jak wcześniej. Po tym wszystkim Ann doszła do wniosku, że odsmoczkowanie trzeba jednak przełożyć na bliżej nieokreślony termin. Bo jest w 9 miesiącu ciąży i nie ma siły na takie przeprawy. Bo Bąbla i tak lada dzień czeka ogromny stres w postaci pojawienia się nowego członka rodziny, więc lepiej mu nie dokładać innych. Bo po prostu nie wychodzi! Niech sobie śpi ze swoim czarnym kumplem. W końcu to tylko do spania, nic strasznego, nie? Wszyscy domownicy odetchnęli ze spokojem a i Ann odczuła ulgę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Brak wiary w sukces, zmęczenie i ogólne poczucie porażki związane ze smoczkiem sprawiły, że przestała się napinać na pożegnanie z nim. Uznała, że "odpowiedni moment" kiedyś przyjdzie i wtedy skorzystają z okazji. I taka okazja się nadarzyła. W sumie trochę późno bo dzień po drugich urodzinach, no ale lepiej tak niż w ogóle. A okazją okazało się wygryzienie w smoczku dziury, co wcześniej się już zdarzało, ale za chwilę pojawiał się nowy. Czarny przyjaciel też już wcześniej został przegryziony i jego miejsce dzielnie zastąpił przezroczysty kompan. I teraz oto w przezroczystym została wygryziona wielka dziura, dzięki której rodzice podjęli wyzwanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przyszła pora spania, mały bierze smoka i z wściekłością wypluwa. Pokazuje, że jest dziurka i nie działa. Rodzice rżną głupa. </div>
<div style="text-align: justify;">
Co się stało? Przecież smoczek jest. Połóż się spać. - i tak w kółko. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nie! Nie! Nie! Stanowczy krzyk dochodzący z łóżeczka oznajmiał, że łatwo nie pójdzie. Pierwszego wieczoru udało się po 2 godzinach, smoczek w półotwartej buzi, mimo że z dziurą i nie działający, ale musiał być! Drugiego wieczoru znowu awantura. Mały już tak się wściekł na przezroczystego kompana, że ze złością wyrzucił go do kosza na śmieci. Po upływie kilkudziesięciu minut z płaczem, go z tego kosza wygrzebywał. Zasnął znowu po 2 godzinach a smoczek musiał dzierżyć w swej małej dłoni. Tak dla poczucia bezpieczeństwa. I tak mijało kilka następnych wieczorów, okraszonych w krzyk, płacz i ogromne rozżalenie młodego. W końcu któregoś dnia wywalił smoka już na dobre i tak już zostało. To już jakieś 3 tygodnie i wygląda na to, że Bąbel zapomniał o tym kawałku gumy, czyli sukces! A to, że zdarzało mu się budzić w nocy z płaczem i jak go uspokoić bez smoczka? No właśnie, bywało ciężko. Przytulanie i uspokajanie nie skutkowało, kilka razy został zabrany do łóżka rodziców, no trudno. A teraz najgorsze: przez pierwszy tydzień wstawał o 5 i nie było dalej mowy o spaniu.To dopiero była masakra, akurat przypadło na majówkę. Rodzice zmasakrowani, po siedzeniu przy ognisku, wracali na spoczynek po to, żeby po 2 godzinach syn raczył rozpoczynać swój dzień! Więc gdy teraz wstaje o 7 to matka cieszy się jak głupia, że mogła sobie tyle pospać. No ale nic, ważne że przynajmniej jeden kłopot z głowy. Smoczek można więc odhaczyć już z długiej listy "rzeczy do wyeliminowania".</div>
<div style="text-align: justify;">
Ave.</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-6554372700943917922014-04-25T14:15:00.001+02:002014-05-16T15:27:50.474+02:00Będą świeczki, całe dwie!<div style="text-align: justify;">
Dwa lata temu o tej porze Ann i jej mąż powitali na świecie swoje pierwsze dziecko. Synka, o którego tak długo się starali. Akcja porodowa rozpoczęła się poprzedniego wieczoru, kiedy to Ann oglądała jeden ze swoich seriali i w pewnej chwili poczuła, że ma jakoś tak nienaturalnie mokre majtki... ale syn był bardzo łaskawy, bo wody zaczęły odchodzić dopiero gdy na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe. Po urodzeniu już taki łaskawy dla mamy nie był... </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div>
<br />
<a name='more'></a><br /></div>
<div>
Dzień narodzin był mieszanką lęku, ekscytacji, bólu, zmęczenia, zniecierpliwienia i wreszcie euforii połączonej z masą wzruszeń. Po prostu pełen wszystkiego co nowe. Różnorodne emocje, o których wcześniej tylko myśleli, ale zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego jak silnie będą je odczuwać, targały nimi w każdej minucie tego dnia. Poród był, nazwijmy to bogaty. Czyli bez rozpisywania się, były momenty tak pozytywne, że Ann mogła by życzyć każdej dziewczynie takowych, ale były też te gorsze wynikające z zaniechań osób trzecich. Rozgrywały się także chwile grozy, o których chciałaby jak najszybciej zapomnieć</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzisiaj ten malutki człowieczek, który wtedy się urodził kończy dwa lata. Wow! Zleciało! Wtedy bezbronny, przerażająco drobniutki, we wszystkim uzależniony od lekko przerażonych rodziców, a dziś waleczny, charakterny i stale krzyczący. Potrafiący jasno określać swoje potrzeby i oczekiwania, niecierpiący sprzeciwu, ani tego, że coś może nie iść po jego myśli. Głośnym krzykiem i napadami histerii okazujący swoje niezadowolenie, zmęczenie lub złe samopoczucie. Czasem po prostu nie do wytrzymania. Ale taki ostry to on jest tylko w dobrze sobie znanym środowisku, wśród bliskich sobie osób. Gdy tylko staje na nieznanym sobie gruncie, staje się cichutki i spokojniutki, wręcz wycofany. Spory z Niego wstydzioch i ogromny wrażliwiec, ale przy okazji też niezły czaruś. Potrafi rozsyłać tak urocze uśmiechy, że mało kto potrafi przejść obojętnie. Ostatnio zaczepia panie w parku (o co z tym chodzi?), podchodzi do nich, wysyła swój najbardziej rozbrajający uśmiech i ... patrzy się na nią, patrzy i patrzy. Nie do końca Ann rozkminiła o co mu chodzi, ale na pewno ma w tym jakiś ukryty, mega ważny cel! Taki z niego mały amancik, a co!<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-bJenupMkTSE/U0uuvtndUiI/AAAAAAAAANU/2KBOPSLhL7E/s1600/-images-6_miesiecy_kolaz4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-bJenupMkTSE/U0uuvtndUiI/AAAAAAAAANU/2KBOPSLhL7E/s1600/-images-6_miesiecy_kolaz4.jpg" height="180" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wie i rozumie już masę rzeczy, a to dlatego, że jest świetnym obserwatorem. Zwraca uwagę na najmniejsze szczegóły i świetnie potrafi działać na zasadzie skojarzeń. Jeśli raz dostanie ciastko na trzeciej ławce w parku, to następnym razem biegnie dokładnie do tej samej ławeczki i oczekuje smakołyku. I tak ze wszystkim. Każda czynność, która się wokół niego dzieje jest odnotowywana w jego małej główce i staje się elementem jego małej rzeczywistości. Dlatego jeśli stanie się coś co mu się nie spodoba, to również doskonale to zapamięta i będzie się starał unikać okoliczności, które źle mu się kojarzą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-jYiW7OZmJvA/U0uxGmnVL5I/AAAAAAAAANg/zK4Qqw_QBQw/s1600/-images-Kolaz_3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-jYiW7OZmJvA/U0uxGmnVL5I/AAAAAAAAANg/zK4Qqw_QBQw/s1600/-images-Kolaz_3.jpg" height="180" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od samego początku uwielbiał kąpiele, które najpierw były chlapiącymi szaleństwami w wanience, a później przeszły w równie rozrywkowe mycie się pod prysznicem. Oczywiście zawsze w towarzystwie mnóstwa kubeczków i pojemniczków, którymi gdyby tylko mógł to by godzinami przelewał wodę z jednego do drugiego. Dzisiaj już potrafi sam się namydlić i spłukać prysznicem - co sprawia mu przeogromną frajdę, może trochę nieudolnie mu to czasem wychodzi i niekiedy trzeba coś poprawić, ale Bąbel ponad wszystko uwielbia jak traktuje się go poważnie. Jak dorosłego, pozwalając mu coś robić samemu i chwaląc za to jaki jest już samodzielny.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jego wielką miłością jest gotowanie. Oczywiście takie na niby, choć czasem przy przyrządzaniu prawdziwego jedzenia mama, ku jego wielkiej radości, pozwoli mu coś wymieszać lub wrzucić do garnka. W jego zabawowym gotowaniu biega po mieszkaniu ze swoimi naczynkami, garnuszkami i pojemniczkami, częstując domowników i z bardzo poważną miną oczekując opinii na temat przyrządzonej potrawy. Dba przy tym o każdy szczegół, doniesie łyżeczkę, żeby "tester" jego zdolności kulinarnych nie musiał kosztować rękami i przyniesie kubeczek, ze swoim na-niby-kompocikiem. Później zbiera wszystkie naczynka i biegnie je pozmywać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bardzo lubi pomagać, robić coś dla innych. Gdy był jeszcze na tyle mały, że nie potrafił chodzić, to czworakując przynosił domownikom buty czy kapcie. Uwaga -od początku wiedział, jakie obuwie do kogo należy - pomyłki mu się nie zdarzały. Gdy jego tata wraca z pracy i akurat jest moment nakładania obiadu, to mały biegnie do przedpokoju z talerzem i łyżką i wręcza tatusiowi, cały zaaferowany. Zawsze musi rozpakować zakupy, poodnosić do lodówki. Wie, które produkty gdzie powinno się odłożyć. Potrafi znienacka wziąć szmatkę lub szufelkę i zmiotkę i zacząć sprzątać, bo zobaczył gdzieś okruchy. Gdy mama odkurza, to biega po mieszkaniu i pokazuje paluszkiem gdzie są różne brudki kwalifikujące się do wciągnięcia przez buczący sprzęt. Ta zabawa podwójnie cieszy, bo do niedawna bardzo bał się odkurzacza, ale na szczęście się przełamał, choć nadal na samym początku dość niepewnie się czuje, gdy widzi, że odkurzacz będzie włączany.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Duże zainteresowanie wzbudzają w nim również wszelkiego rodzaju układanki i klocki. Lubi kombinować, coś dopasowywać, budować. Jednak ostatnio prym wiodą samochodziki, te mniejsze, którymi jeździ po podłodze, ścianach, łóżku... ba nawet w powietrzu! Oraz te większe, które parkuje w wymyślonym przez siebie garażu. Ten największy, na który wsiada i ku naszej rozpaczy wciskając klakson włącza głośną muzyczkę oznajmiającą, że oto on - król szos nadchodzi! Oczywiście zawsze musi zgarnąć z szafki klucze od mieszkania, lub od samochodu rodziców, żeby udawać, że odpala silnik w swoim plastikowym cacku :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bąbel jest bardzo bystry i mądry ale też okropnie uparty. Czasem wystarczy wytłumaczyć mu raz i on to przyjmuje do wiadomości, ale często można powtarzać coś codziennie kilkadziesiąt razy, pomnożyć to przez ilość dni i tygodni... i mimo to, nie dociera do niego absolutnie nic. Nie przyjmuje tego do wiadomości, rozumie, ale nie akceptuje. Nie chce czegoś robić, próbuje walczyć, wścieka się i wrzeszczy. No to chyba oznacza też, że jest złośliwy ;) chociaż wolę określenie, że po prostu ma już swoje zdanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nigdy nie przepadał za buziaczkami i przytulankami, ale jest ostatnio z tym postęp. Chyba wie, że mamie sprawia to ogromną frajdę, więc coraz częściej pozwala na takie czułości. Co innego z młodszą siostrą. Kilka razy dziennie sam z siebie do niej podchodzi, gada coś bardzo śmiesznie w sobie tylko znanym języku, tuli się do niej i całuje w główkę, głaszcze po włoskach. To jedne z tych chwil, kiedy matce serce pęka, przepełnione miłością i ogromną dumą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mały jest też bardzo muzykalny. Poza kilkoma pioseneczkami dedykowanymi dzieciom typu Kaczuszki Mini Disco, czy przeboje GumiMisia, uwielbia ostre brzmienie Luxtorpedy i kilka kawałków starych panczurów - Analogsów. Zdarzało mu się też radośnie podrygiwać przy "Ona tańczy dla mnie", ale tym się już nie chwalę ;) Nie jest to typowe dziecko, któremu gdy masz już wszystkiego dosyć, to puszczasz bajkę zyskując chwilę dla siebie. Nie, bajki go nie interesują. Czasem zaciekawi go film o zwierzątkach (dzięki Bogu za Animal Planet i NatGeoWild), ale coś co lubi najbardziej to teledyski na YouTubie, wspomnianych już wcześniej zespołów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-r561_YTOTro/U1oFh7g0czI/AAAAAAAAAOQ/Jz7I5FgVuDk/s1600/-images-banan3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-r561_YTOTro/U1oFh7g0czI/AAAAAAAAAOQ/Jz7I5FgVuDk/s1600/-images-banan3.jpg" height="320" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
Dla swoich rodziców, którzy widzą w nim po cząstce samych siebie, jest absolutnie wyjątkowym , inteligentnym i bardzo wrażliwym małym człowieczkiem! I mimo, że często umordowani i wykończeni Jego humorami i codziennymi krzykami, to na nic innego by tego swojego "umęczenia" nie zamienili. Bo nikt nigdy wcześniej, nie wniósł w ich życie tyle uśmiechu i miłości!<br />
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-78990987896843441452014-04-22T16:02:00.000+02:002014-04-22T16:02:29.307+02:00Nie taki pobyt na oddziale straszny<br />
<div style="text-align: justify;">
Czas spędzony w szpitalu okazuje się nie być taki zły. Okazuje się, że można się przyzwyczaić do życia na 3 metrach kwadratowych. Ann z Małą mają swój tzw. box matki z dzieckiem, czyli oszklone pomieszczenie (zamiast ścian są okna). W nim znajduje się żelazne łóżeczko niemowlęce i lekko zepsute ale jeszcze sprawne łóżko dla Ann i umywalka kształtem i wielkością przypominająca dziecięcą wanienkę. Można tu wykąpać dziecko i umyć sobie zęby. Z toaletą innych części ciała trochę gorzej z racji przeszklonych szyb i dziwnych pozycji, które musiałaby przyjmować nad tą umywalko-wanienką. Zatem już drugiego dnia darowała sobie jakiekolwiek podchody i codziennie gdy mąż przyjeżdża i siedzi z Małą to ona jeździ na szybki prysznic do domu. Nie ma co narzekać na ten box, są szpitale gdzie matki pomieszkują na krzesełku przy łóżeczku swojego dziecka i nie mają zapewnionych absolutnie żadnych warunków bytu. Więc Ann nie narzeka, naprawdę mogło być dużo gorzej! Ma swoją mini przestrzeń, możliwość korzystania z mikrofalówki. Ma też ze sobą laptopa, w ciągu dnia słucha muzyki, w nocy ogląda filmy, czasem poczyta książkę, czego chcieć więcej?</div>
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Można nauczyć się tolerować zasyfiałą podłogę i bezproblemowo leżeć sobie na kocu, który pierwszego dnia wydawał się tak obleśny, że Ann brzydziła się do niego w ogóle dotknąć. Jak to mówią - do wszystkiego można się przyzwyczaić!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co więcej można się tu porządnie wyleżeć. W domu w godzinach drzemki córci - wiadomo pranie, prasowanie, gotowanie i sto tysięcy innych zajęć byle by tylko nie poświęcić nawet 5 minut samej sobie. A tutaj jej jedyną "pracą domową" jest umycie butelek na mleko. Aktywność fizyczna to chodzenie do kuchni oddalonej o jakieś 10 metrów od jej boxu. A w kuchni tej, ma same pyszności! To wielki plus Świąt. Zamiast zwykłej wędliny i bułki, ma pyszną świąteczną wałówę, pod postacią samych rarytasów, która umila jej spędzany tu czas. Słowo "umila" można zamienić na: towarzyszy jej przez cały dzień, bo niestety z nudów musi ciągle coś przeżuwać, i zwykła Orbit miętowa, naprawdę tutaj nie wystarcza. Pierwszego dnia nie przełknęła nic, bo skupiała się na lamentowaniu i nie była w stanie przyjąć żadnego posiłku z powodu stale zaciśniętego gardła. Z dnia na dzień sytuacja się jednak poprawia. Niech już je wreszcie wypiszą, bo jeszcze kilka dni i oprócz wypisu szpitalnego dostanie jeszcze 5 nadprogramowych kilogramów!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak widać człowiek ma bardzo silne zdolności aklimatyzacyjne. Mimo wszechobecnego brudu (dziwne nie, niby szpital powinien być czysty...) i nienajciekawszych okoliczności, udało im się tu nawet nieźle zadomowić. Wiadomo, że wolałaby być w domu, że brakuje zasypiania w ramionach męża, ucałowania synka na dobranoc. Brakuje własnych czterech ścian i świeżego powietrza, spacerów w tą piękną wiosenną pogodę. Ale na wszystko przyjdzie czas. Oby jak najszybciej!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />Dobrego nastawienia i dostrzegania pozytywów sytuacji nie było by, gdyby nie fakt, że Olka z dnia na dzień zdrowieje. Wystarczy spojrzeć na jej uśmiechniętą (brudną jeszcze od obiadu) buzię, żeby upewnić się, że będzie dobrze! Nie wygląda już na chorą, no nie? (taaak, wiem, że śliniak męski, to od braciszka )</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-x5ln3YYmh6g/U1Z2EwCh6II/AAAAAAAAAOA/K5kFYwdhYGU/s1600/2014-04-20+13.53.42.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-x5ln3YYmh6g/U1Z2EwCh6II/AAAAAAAAAOA/K5kFYwdhYGU/s1600/2014-04-20+13.53.42.jpg" height="320" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-51328478673481248132014-04-18T15:50:00.000+02:002014-04-18T15:55:39.846+02:00Bo w rodzinie jest siła!<div style="text-align: justify;">
Takiej ciszy to już dawno nie zaznała. Słychać cichutkie mruczenie laptopa i co jakiś czas pokasłującą córę. Ale poza tym absolutna cisza. W domu, nawet wieczorem to albo radio, słychać, albo jakieś odgłosy zza uchylonego okna, nawet spuszczaną bądź przelewającą się w rurach wodę słychać. A tutaj? Nic. Czasem jakieś kroki na korytarzu, albo skrzypienie otwieranych drzwi, ale poza tym ogromny spokój. </div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Z drugiej strony nie ma się co dziwić, w końcu nadchodzą tak mocno wyczekiwane przez niektórych święta. Więc z dnia na dzień szpital pustoszeje. Coraz mniej pacjentów, wiadomo, że tych których się da, wypisują do domu, no bo święta! Personelu medycznego też jakby mniej, tylko absolutne minimum, zostali tylko ci, którzy pewnie wyciągnęli pechowy los. Cała reszta pobiegła do domu szykować swoje domowe święta. Wesołe, w rodzinnym gronie z pysznym, kolorowym jedzeniem, serdecznymi rozmowami i życzliwymi uśmiechami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ann jakoś szczególnie na Wielkanoc nie czekała. W ciągu ostatnich kilku lat jakoś opuściła ją magia świąt. Ale właśnie teraz obiecała sobie, że te przyszłoroczne chce spędzić wyjątkowo świątecznie. Z tym całym malowaniem jaj i innymi zajęciami i atrakcjami ,w które można zaangażować dzieci - ku ich radości. Chce pracować nad sobą i swoim do tej pory dość obojętnym podejściem do Świąt. Dla dzieci, żeby co roku stwarzać i takie święta, które będą dla nich wielką radością i zabawą. Czymś niecodziennym, na co z podekscytowaniem co roku będą czekać. I już na kilka tygodni przed nimi, będą się cieszyć, przygotowywać, z entuzjazmem o nich gadać. Jeśli rodzice będą emanować takimi właśnie emocjami, to dzieciaki szybko podłapią, więc Ann tę pracę chce zacząć właśnie od siebie. Ale to w przyszłym roku. Nie teraz. Teraz skupia się na czymś zupełnie innym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W tym roku Świąt nie ma. Są za to obdrapane z kolorowej farby ściany, stare popękane kafelki i surowe, metalowe łóżeczko niemowlęce. A w nim leżąca mała istotka. Słaba, chrapoląca, furkocząca, głośno oddychająca, ze słyszalną trudnością. Z wenflonem bezwzględnie wbitym w jej maleńką rączkę. Z dusznościami, z silnym kaszlem.... Z zapaleniem płuc... jej maleńkich płuc. Trafiły tu wczoraj, obie przerażone. Obie płaczące. Jako, że Ann z natury skryta i nieśmiała, to swym rzewnym płaczem zazwyczaj raczy poduszkę, no ewentualnie wtula się w pachę męża i tam wylewa swoje smutki. Czasami gdy jest w głębokiej frustracji zdarza jej się ryczeć w samotności podczas prowadzenia samochodu, ale jako, że pole widzenia jest silnie zalewne a i trzęsące się ręce niezbyt pewnie trzymają kierownicę, sytuacja taka należy do rzadkości. Ale nigdy przy ludziach! Ann zawsze potrafiła tłumić w sobie płacz. Trzymać, trzymać po to, żeby mogła go z siebie wyrzucić dopiero gdy znajdzie się we właściwym dla tej czynności miejscu. A tutaj, wczoraj puściły jej wszystkie blokady. Nie potrafiła się pohamować, płacząc niczym małe dziecko! Nie umiała zamienić 2 prostych słów z lekarzem czy pielęgniarką, nie zalewając się przy tym łzami. Zresztą po odkręceniu zaworów, powodów do płaczu znalazło się nagle mnóstwo. Od oczywistego, czyli stanu zdrowia niespełna 10 miesięcznej córeczki i wszystkich ekstremalnych uczuć, które targają zrozpaczoną matką, po tej poboczne ale dla niej w danym momencie równie ważne czyli tęsknota za synkiem, użalanie się nad paskudnym losem. Płakała gdy mąż przychodził i gdy wychodził. Płakała jak zadzwonił i wtedy kiedy nie dzwonił. Płakała nad łóżeczkiem, w toalecie, w trakcie badań, jedzenia. Płakała, bo próbowała przestać płakać, ale jej nie wychodziło... No po prostu histeria pełną gębą. Łzy się lały przez dzień cały i nikt, absolutnie nic nie mógł na to poradzić! Ale okazuje się, że było jej to ogromnie potrzebne.</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzisiaj już i mała Oleńka i Ann są w dobrej formie. Stan zdrowia poprawił się na tyle, że mała przespała spokojnie noc, co od kilku dni nie miało miejsca z powodu nasilającego się ostrego kaszlu. A dzisiaj luzik. Zatem wyspały się, zregenerowały siły i humory od razu lepsze. Są pogodniejsze, nawet z lekkim optymizmem patrzą w przyszłość. Mimo, że Świąt w tym roku nie będą miały. Chciałoby się powiedzieć: tylko obdrapane ściany i puste korytarze. Ale wcale nie. Bo oprócz tego mają też siebie, kochającego Tatę-Męża, który tak mocno wspiera, że aż zaskakuje i ukochanego dwulatka - Piotrusia, za którym obie mocno tęsknią. I dzisiaj są silniejsze, bo wiedzą już skąd tę siłę czerpać! A ponad to mają tez nadzieję. Nie dziś, nie jutro, pewnie też nie pojutrze, ale maleństwo wyzdrowieje. Z dnia na dzień będzie coraz silniejsza, wyniki będą się poprawiać aż wreszcie usłyszą wyczekiwane zdanie od lekarza prowadzącego: "Ola jest zdrowa, możemy się pożegnać. Zmykajcie do domu!" A co z dziećmi i ich rodzinami, które nie mogą mieć takich nadziei? Które, spędzą w szpitalu już nie pierwsze święta, których wspomnienie o ich domu powoli się zaciera, bo już tak dawno w nim nie były. I nie myślą o tym kiedy do niego wrócą. I czy w ogóle wrócą. Te dzieci i ich rodziny nie płaczą całymi dniami użalając się nad swoim losem. Są pogodni, radośni, żyją z dnia na dzień. Cieszą się każdym kolejnym, mimo że w szpitalu a nie w domu. Robią to dla siebie, odkładają żal i rozpacz na bok, żeby móc cieszyć się z siebie nawzajem, dzieci z rodziców i rodzice z dzieci. Bawić się, łaskotać, ganiać po korytarzu. Bo w rodzinie jest siła i jeśli nie potrafimy zrobić czegoś dla siebie, zmobilizujmy się robiąc to dla najbliższych!</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8687775992541700960.post-62031287764065909532014-04-11T12:49:00.002+02:002014-04-11T12:49:57.090+02:00Mały pożeracz ciasta<br />
<div style="text-align: justify;">
Ciasto marchewkowe. Jedno z bardzo niewielu, które mama Ann piecze, gdy raz na kilka miesięcy zdecyduje się przyrządzić coś słodkiego. Mimo, że nie jakieś wyszukane, ale jest po prostu pyszne. Takie delikatne, puszyste. O złocistym kolorze, który idealnie komponuje się z niemal czarną, mięciusieńką, czekoladową polewą. Polewą, która ma swoje bardzo mało cukru, jest nawet nieco gorzkawa, co idealnie współgra ze słodkim ciastem, w którym można natrafić na chrupiące orzechy włoskie lub kleiste rodzynki. Całość wyborna, nie pozwalająca przejść obojętnie. To jedno z tych ciast, które długo nie poleży, bo przy każdym pobycie w kuchni szeroko się uśmiecha i zachęca do podjadania, energicznie machając ze blaszki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnio właśnie Ann szukając wymówki, żeby zjeść owe ciasto, weszła do kuchni pokrzątała się chwilkę bez celu i nałożyła sobie duży kawałek. Usiadła na drewnianym schodku przy balkonie i zaczęła pałaszować. Za chwilę znalazł się wspólnik, który swoją małą pupką przysiadł obok niej i błagalnym wzrokiem patrzył na jej talerzyk. Odkroiła kawałeczek widelczykiem i wsadziła do jego małej buzi, którą po chwili rozjaśnił wielki uśmiech. Znaczy się, że zasmakowało. Więc tak sobie siedzieli oboje, ona jadła kęs po kęsie widelczykiem, a maluch coraz śmielej łapał w swoje paluszki kawałeczki ciasta i wcinał z uśmiechem. <br /><br />Nagle stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Malec podskoczył, zaczął tupać w miejscu i pluć na podłogę, która w mgnieniu oka pokryła się okruszkami ciasta wymieszanego ze śliną małego. Ann zdębiała, nie potrafiąc się ruszyć sparaliżowana zaskakującą sceną, której była świadkiem, podczas gdy jej syn pluł dalej i pokrzykiwał swoje "Be, beee, bee!". Trwało to ze dwie minuty. On pozostający w transie szaleńczego plucia, które co jakiś czas przerywał, po to żeby wywalić na brodę swój jęzor i zdrapywać z niego paluszkami resztki ciasta. Ona, której szok przechodził w coraz większe rozbawienie, bo mimo powagi sytuacji, scena która obserwowała była naprawdę komiczna. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Uświadomiła sobie, że przecież Bąbel nie lubi czekolady. Już kiedyś spróbował ciasta z czekoladą i otwarcie zakomunikował swoją niechęć głośnym "BEEEEEE". A teraz pewnie zgarnął z talerzyka Ann akurat kawałek z polewą. Gdy Ann sobie to uświadomiła, zamierzała wstać do niego i jakoś ogarnąć go w tym wariackim pluciu. Ale właśnie tutaj miała miejsce kolejna zaskakująca scena. Synek wybiegł do kuchni i po chwili wrócił ze zmiotką i szufelką. Przykucnął przy zasyfionym przez siebie kawałku podłogi i zaczął sprzątać. To nic, że nie trafiał okruszkami na szufelkę i zrobił tylko większy bałagan rozsiewając wyplute okruchy po jeszcze większej powierzchni. To naprawdę mały szczegół. Liczą się jego chęci, jego poczucie obowiązku. Liczy się to, że jednak coś sobie zakodował w tej małej główce, gdy Ann kilkadziesiąt razy dziennie próbując wyrobić w nim nawyk sprzątania powtarza: "jak się nabałaganiło, to powinno się posprzątać". Zazwyczaj wiąże się to z ogromnym buntem i krzykami, że to mama ma sprzątać. W większości przypadków kończy się histerią i próbą sił - kto pierwszy odpuści: rozszalały dwulatek, któremu znudzi się wycie, krzyczenie i tarzanie się po podłodze, czy zmęczona tym zachowaniem matka, która zazwyczaj stara się być konsekwentna, ale nie zawsze jej wychodzi. A tutaj proszę. Coś z jej mozolnej pracy nad niepokornym brzdącem zostało. Powielanie schematów, powtarzanie do znudzenia codziennie tych samych zwrotów jednak nie idzie w las. Bez namawiana, zwracania uwagi, bez żadnej reakcji z jej strony, w najmniej spodziewanym momencie okazuje się, że można!</div>
<div style="text-align: justify;">
Mały sukces, a jak cieszy.<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/02498810405341590101noreply@blogger.com4