17 czerwca 2013

13 czerwca - nieoczekiwany ciąg zdarzeń część II

opowieści szpitalne - część II

Zanim mąż zdążył wszystko logistycznie ogarnąć z zapewnieniem opieki ich synkowi, leżała sama na porodówce niecałą godzinę. Nigdy nie przypuszczała, że może się tam znaleźć sama. Czuła się przez to taka malutka i słabiutka. Była wystraszona i było jej źle. Do tego pani położna, która się nią zajęła, do najmilszych nie należała - co spotęgowało jej złe samopoczucie.



Gdy mąż się pojawił, jej twarz pojaśniała. Zobaczyła uśmiech na jego twarzy i pozytywne nastawienie i zrozumiała, że to jest właściwy człowiek na właściwym miejscu - i to pod każdym względem! Rozczuliła się widząc jak bardzo się stara - dla NIEJ. Wiedział, że Ann umiera ze strachu i że jest jej jedyną szansą na silne wsparcie i rozładowanie jej narastającego napięcia. Po raz kolejny jej nie zawiódł. Z nim wszystko było łatwiejsze, lepsze.

Kolejne badanie i jeszcze następne nie wykazało już żadnych odchyleń, Ann się uspokoiła. Jednak gdy podsłuchiwała rozmowy lekarzy, którzy przekazywali swoje zalecenia położnym, znowu się zestresowała. Mówili, żeby podłączyć ją pod test oksytocynowy, ale dopiero gdy zwolni się sala operacyjna do cesarskiego cięcia. Cesarskie cięcie - to coś czego Ann panicznie się bała. Uważała je za poważną operację przyprawiającą ją to o ciarki. Jak to cesarskie cięcie?! Przecież ma zamiar za wszelką cenę rodzić naturalnie, nie chce, żeby rozpruwano jej brzuch, pozbawiając tym samym możliwości opieki nad noworodkiem przez pierwsze tygodnie jego życia! Nagłe cesarskie cięcie, to coś czego się naprawdę bała!

Im więcej czasu upływało, tym więcej lekarzy przewijało się przez blok porodowy. Każdy mówił co innego. Jeden wnioskując po skurczach które zapisywały się na KTG twierdził, że Ann wchodzi w poród,  inny sugerował odesłanie jej z porodówki. Ann się ucieszyła, że jest szansa na pójście do domu, jednak szybko została wyprowadzona z błędu, że "stąd się do domu nie wychodzi". Chcieli ją przenieść na oddział patologii ciąży, jednak nie było tam wolnego łóżka. Tak więc leżała sobie tak biedna Ann na porodówce, żeby położne mogły stale monitorować stan dziecka. Jednak nie da się tam leżeć w spokoju i odciąć się od tego, co dzieje się dzieje dookołą. Zatem obserwowała zachowania położnych, słuchała co się dzieje za kotarą i w innej sali. Chcąc nie chcąc była cichym świadkiem kilku porodów. Wszystko wyglądało mniej więcej tak samo: najpierw głośniejsze oddychanie kobiety, trochę stękania i jęków, czasem nawet krzyk. Później energiczny doping położnej, że "jeszcze trochę, jeszcze trochę!!!", albo "mocno, mocno, mocno mocno!!!!!" no a później słychać już było 2 płacze. Pierwszy nieco śmieszny, przypominający jęk kota, albo takie zgrzytanie kurczaka. A drugi płacz to wzruszenie kobiety. W oku Ann za każdym razem łezka się kręciła gdy słyszała te odgłosy.

Tyle odrębnych historii, tyle wysiłku, bólu i wzruszeń. Tyle nowych istnień. Tyle maleństw z czystą kartką, ludzi, którzy będą mogli pokierować swoim życiem w dowolny sposób. Którzy dopiero startują. Ale Ann na finał swojej historii musi jeszcze poczekać.

O dalszym pobycie w szpitalu nie ma co wiele pisać. Ann po spędzeniu 20 godzin na porodówce - wcale nie rodząc - była jeszcze 2 razy przenoszona na 2 różne oddziały. Nigdzie nie zajęto się nią tak jak powinno to wyglądać. Lekarze wpadali na obchód, w biegu pytali się jej z czym ją tu przyjęto (swoją drogą Ann do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że tak wykształcone osoby nie potrafią wziąć do ręki historii choroby, czy też karty pacjentki i ją najzwyczajniej w świecie przeczytać, tylko wzorują się opiniami nie znających się na medycynie pacjentek). Po wysłuchaniu 2 zdań, mówili "Acha" i nie informując jej jakie są zalecenia czy też plany względem jej, po prostu znikali. Niby trzymali ją na obserwacji. Ale tylko na niby, bo poza podłączaniem jej 2 razy dziennie na kilkanaście minut do aparatury monitorującej tętno dziecka i czynność skurczową macicy, nie robiono z nią zupełnie nic. Nikt jej nie zbadał, nikt nie zrobił USG, żeby zajrzeć co tam w brzuszku się dzieje. Z godziny na godzinę jej frustracja narastała. Do tego na samą myśl o swoim synku, o tym, że nawet nie wie kiedy go w końcu zobaczy wpadała w płacz. Wiedziała, że mały został pod bardzo dobrą opieką, ale serce jej pękało z tęsknoty.

Trzeciego dnia, gdy nawet nie zrobiono porannego obchodu Ann podjęła decyzję, że wypisuje się na własne żądanie. Było z nią wszystko w porządku, każde badanie monitorujące również było poprawne. Gdy zapytała lekarza jakie są plany względem jej dalszego pobytui usłyszała: obserwować tak jak do tej pory. Powiedziała o swoich zamiarach wypisania się. Wręcz ją wyśmiał, ale Ann wiedziała o co chodzi. Żaden lekarz nie chciał jej wypisać, ponieważ w końcowym etapie ciąży mogą się różne rzeczy dziać, więc żaden nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności wypisu. W dobie coraz popularniejszego pozywania szpitali czy lekarzy i walki o odszkodowania, najzwyczajniej w świecie się boją. Jej intuicja podpowiadała jej, że podejmuje słuszną decyzję. Jeszcze tego samego dnia wieczorem pojechała do swojej lekarki, żeby upewnić się, że wszystko jest dobrze. I tamta ją uspokoiła, wszystko dokładnie sprawdziła i okazało się, że jest w porządku. Jej intuicja po raz kolejny jej nie zawiodła. 

Tak zakończyła się jej 3 dniowa pełna nieprzyjemnych wrażeń i stresu przygoda ze szpitalem. Ann nauczyła się, że bez względu na to jak dobrą opinię ma szpital, czy też ile osób go poleca jako dobrą instytucję, nigdy nie można być pewnym, że trafi się pod dobrą opiekę. Wszystko zależy od jednostek, od ludzi z którymi będzie się miało tam styczność. Ann spotykała tam zarówno osoby godne polecenia i takie, które jeszcze chciała by spotkać gdy przyjdzie tam rodzić, jak i takie o których chciałaby jak najszybciej zapomnieć. Teraz wie, że gdy będzie jechać już na właściwy poród musi być śmielsza w swoich wymaganiach, domagać się ludzkiego traktowania, zainteresowania. I wie, że jej MĄŻ jest najważniejszą osobą w jej życiu, że nikt tak jak on nie potrafi jej wesprzeć w trudnych momentach, zaopiekować się nią. Na nikogo w takim stopniu jak na niego nie może liczyć. Ma do niego pełne zaufanie. Czuje się z nim bezpieczna. I cieszy się, że jej życie ułożyło się tak, że ich ścieżki w którymś momencie swojego biegu nałożyły się na siebie a ich losy zbiegły i zaczęły tworzyć jedność. To jest dla niej najważniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz