18 lutego 2014

Przekleństwo czterech pięter

Kilkanaście minut. Tyle zajmuje Ann ubranie siebie i dzieciorów w grube kurtki i kombinezony, zamontowanie młodszego z nich w foteliku-nosidełku i wypchnięcie całego towarzystwa za drzwi. Oczywiście wcześniej trzeba zadbać o to, żeby jedno i drugie było porządnie najedzone, ze zmienionymi pieluchami i nakremowanymi buziami - ooooo, ta ostatnia czynnność to nie lada wyzwanie. Zarówno jedno jak i drugie nienawidzi ani wycierania buzi po jedzeniu, ani tym bardziej jej kremowania. Niby takie to jeszcze małe, ale uniki przed Ann-owymi paluchami z nałożonym zimowym kremem, opanowały do perfekcji. Masakra. Jeszcze siku, jeszcze kupa. Ufff, dobra, nie da się zliczyć ile tak naprawdę zajmuje to czasu. Wszystko zrobione. Można wychodzić.



Gdy są już na klatce a drzwi szczęśliwie zostają zamknięte kluczem, zostaje jeszcze szybkie szperanie w torebce lub kieszeni. Trzeba sobie przecież naszykować kolejne klucze, od wózkarni lub samochodu (w zależności od celu wyjścia), żeby później już bez odkładania, dziecka w jakiś głęboki śnieg, móc w spokoju otworzyć kolejne drzwi. Dobra, klucz przygotowany w dłoni, czyli można schodzić. Tylko, żeby niczego nie zapomnieć, bo powrót będzie masakrą! W przeciwieństwie do wchodzenia po schodach, schodzenie idzie całkiem nieźle. Nosidełko z 7,5 kg córą w jednym ręku (plus jakieś 3 kg pod postacią zasikanej już pieluchy, kombinezonu i innych zimowych gadżetów), natomiast na 2 ręku jedyne 12 kg pod postacią syna starszego, który gdy chodzić dobrze jeszcze nie umiał, dzielnie sam chciał pokonywać 4 piętra. Ale gdy tylko się tego nauczył szybko zaprzestał tego procederu. Chyba się zorientował, że jednak łatwiej jest gdy ktoś cię niesie. No cóż. Nic dziwnego. A może jest po prostu złośliwy? Lepiej nie wnikać.



Cała trójka ubrana jak na ruską zimę, więc Annn chcąc czym prędzej znaleźć się na powietrzu zanim jeszcze siódme poty zaleją całe towarzystwo, nie awanturuje się z synem o to, żeby szedł sam. Bierze na ręce i schodzą. Pierwsze piętro poszło całkiem nieźle, mimo że mięśnie Ann napinają się coraz mocniej pod ciężarem obu brzdąców. Z czwartego zeszli na trzecie. Starszy zaczyna się wyrywać chcąc pooglądać samochody i autobusy przez okno klatkowe. Ann zaczyna tłumaczyć, że później, nie teraz, że gorąca, że trzeba iść na spacer. Rozpoczyna się krzyk. Ann zaczyna się pocić. Syn daje się przekonać. Idą dalej. Kolejne piętro. Spodobała mu się wycieraczka sąsiadów. Koniecznie chce potupać na niej swoimi butami, więc żeby wyślizgnąć się z rak Ann wykonuje swój stały manewr. Zaczyna się prężyć, robi wszystko, żeby było trudniej go utrzymać. Wije się niczym wąż i triumfalnie przelewa się przez ręce. Ann dała za wygraną, ale ciśnienie już jej się podniosło. Spojrzała na niego ganiącym wzrokiem a on ze szczerym uśmiechem i radosnym piskiem rozpoczyna ucieczkę.
Ann odstawia ciężkie nosidełko i ociera pot z czoła. Bierze 2 głębsze oddechy i powtarzając sobie "tylko spokojnie", zaczyna wołać syna. Po kilku minutowym wrzasku wymieszanym z chichotem "Nie, nie nie nie!!!! w końcu jakoś się udało zachęcić go do schodzenia. Trochę siłą, trochę obietnicą, że na dole na pewno jakieś pieski będą spacerować i szybko trzeba zejść, żeby je zobaczyć. Kolejne piętro za nimi. Ufff. 

Ohooo. Za dobrze szło. Akurat sąsiadka z drugiego, swoją drogą największa plotkara usłyszała wrzaski dzieci na klatce i postanowiła wyłonić się ze swego mieszkania. Przecież nic nie umknie jej uwadze:
"Ojej jakie śliczne dzieci! A jakie już duże. Jaka ładna ta Wasza mała! Mama pewnie szczęśliwa, że ma takie pociechy słodziuteńkie!"
Po standardowych pytaniach: "ile już mają? czy syn mówi? czy córka już sama siada? Czy ładnie jedzą? A co? Nie chcą? Ojej... Oj ja to panią podziwiam, musi pani być ciężko tak z dwójką. Oj niech pani uważa, żeby ze schodów nie spadł, on jeszcze taki mały. A czy im nie jest oby za gorąco jak tak sobie stoimy i gadamy?"
"Tak -  jest, do widzenia"
Ostatnie piętro Ann pokonuje niemal biegiem, żeby już nic im nie przerwało, żeby nikogo nie spotkać. Ma nadzieję, że zanim młody wymyśli czym tu się jeszcze zainteresować będą już na dole. Ann zdyszana jak po maratonie, cała trójka zlana potem, jak w upalny dzień - a przecież mamy zimę! Ale jest! Udało się! Dotarli do wózkarni - spacer czas rozpocząć. Tadaaaaa!

Na myśl, że gdy skończą swoją wyprawę będzie trzeba pokonać te same 4 piętra, tylko do góry Ann zrobiło się słabo. Przeklęła pod nosem!
Jeśli mieszkasz na parterze, albo w bloku z windą, do której bez problemu możesz sobie wsiąść i dojechać na każde piętro,albo lepiej - w domu jednorodzinnym, pomyśl o tym jakim jesteś szczęściarzem! Doceń, że codzienne wyjścia z domu nie stają się wyczynami na miarę złota olimpijskiego, a każdy pokonany schodek nie przybliża cię do utraty przytomności z wycieńczenia, albo co najmniej do zawału serca. I że przed każdym spacerem ze swoimi bahorkami nie szukasz abstrakcyjnych wymówek, byle by tylko pozostać w domu. Nie każdy ma tak łatwo!

6 komentarzy:

  1. Ja w Pl mieszkalam wlasnie na 4tym pietrze bez windy. Bylam wtedy panienka, ale widzialam ile natrudzila sie moja siostra, gdy miala chociazby wejsc ze swoimi malymi brzdacami. Nic Mamuska - jestes WIELKA! My w domku mieszkamy, wiec wchodzenie , wychodzenie I cokolwiek innego jest bardzo latwe do wykonania. Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojjj zazdroszczę tego domu :)My może kiedyś... Tymczasem ćwiczę bicepsy biegając po schodach z dzieciarnią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czasami też ćwiczę tylko u mnie to jest co do noszenia :D Starszak 18 kg, Młody 14,5 kg to razem 32,5 kg :D:D dobrze,że nie muszę ich nosić razem ani na codzień.

      Usuń
  3. Ooooo 32,5 to już wyższa szkoła jazdy!!! :) nie wiem czy bym dała radę z dwójką na raz przy takim obciążeniu :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślałam sobie "jak ja to znam" do momentu wejścia na schody ;)Bo ja właśnie w bloku z windą mieszkam i to taką, do której wejdzie się z poziomu garażu i z poziomu chodnika :) Za to przyszło mi zrozumieć jaką jestem szczęsciarą podczas pobytu u taty w domu, gdzie w podobnych warunkach jak Ty - nosidełko z 7 kg synem i 13 kg córy pokonywałam codziennie po kilka razy ledwo kilka schodków ;)
    Podziwiam Cię. To Wasze? Może przeprowadzka? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Najlepsze jest, że w ubiegłą zimę jak z samym synem chodziłam (no i brzuchem ciążowym) to było mi ciężko, a teraz nie mogę w to uwierzyć, że mogłam wtedy narzekać ;)
    A przeprowadzka jest w tej chwili moim największym marzeniem, ale nastąpi pewnie dopiero jak dzieciaki będą już same biegać po schodach
    Przy życiu trzyma mnie myśl, że z trójką było by jeszcze trudniej ;)

    OdpowiedzUsuń