4 sierpnia 2014

Jej mały osobisty Woodstock

Postanowili, że w sobotę zrobią sobie mały wypad, tylko we dwoje. W sumie to żadna nowość, ostatnio sporo razem wychodzili bez dzieci, korzystając z uprzejmości jednych i drugich rodziców. Jednak czegoś brakowało tym ich wyjściom. Nie poprawiały ich relacji, czasem nawet się kłócili. Coś się ostatnio po prostu nie kleiło. Jednak nie dawali za wygraną i próbowali pracować nad poprawą atmosfery miedzy nimi. Tym razem padło na teściów, jeśli chodzi o opiekę nad brzdącami. Dzieciaki uwielbiały tam przebywać. Bawiły się na dworze w piaskownicy i drewnianym domku ze zjeżdżalnią - zabawki specjalnie zbudowane dla nich przez dziadka. Biegały na bosaka po trawie, kąpały się w dmuchanym baseniku. Było im tam dobrze i nie odczuwały braku rodziców. Nie było lamentów przy rozstaniu, płaczu lub wymykania się cichaczem, żeby uniknąć histerycznych scen, jak kiedyś. Teraz gdy rodzice wsiadali do samochodu i mówili, że jadą, dzieciaki z uśmiechem do nich machały i po chwili dalej oddawały się podwórkowym zabawom.

Zapakowali cały samochód w potrzebne rzeczy i pojechali nad Narew, 20 minut drogi od domu teściów. Zatrzymali się nad brzegiem, przy starorzeczu. Widok był tam przepiękny, momentami można było nawet poddać się wrażeniu, że to jedno z Mazurskich jezior. Rozbili namiot, mąż rozstawił wędki, wypakowali potrzebne rzeczy i rozpoczęli swój biwak. Mąż wędkował, a ona czytała książkę przy zachodzącym słońcu. Gdyby nie to, że temperatura przekraczała 30 stopni w cieniu, mogłaby pokusić się o opinię, że jest świetnie. Uwielbiała siedzenie na trawie i słuchanie odgłosów przyrody. Zamykała oczy i po prostu tam była, spokojna, zadowolona.




Gdy zgłodnieli, rozpalili sobie malutkie ognisko, żeby nie podwyższać niepotrzebnie już i tak wysokiej temperatury, w której przebywali. Wystrugała przyniesiony przez męża kijek z brzozy, do upieczenia kiełbaski i nadziała na nie mięso wraz z chlebkiem. Najedli się i upajali spokojnymi chwilami we dwoje. Dużo rozmawiali, śmiali się. Żałowała tylko, że zapomniała zabrać aparatu, no ale jak wiadomo, nie można mieć wszystkiego.

Gdy już się ściemniło, przypomniała sobie, że wieczorami w Antyradiu w ten weekend jest transmisja na żywo z Woodstocku. Za czasów licealnych jej mąż 2 razy był na tym festiwalu, a ona też lubiła takie klimaty. W tym roku nawet przeszło jej przez myśl, że mogli by się tam wybrać, nawet sprawdzała ceny i program, ale doszła do wniosku, że jak na razie to za duże przedsięwzięcie, może w przyszłym roku, jak dzieciaki będą już starsze. Więc nie pojechali. Ale teraz siedzieli nad rzeką, ognisko się dopalało a oni włączyli samochodowe radio i mieli relację na żywo, zespołu, na którego koncercie byli w tym roku już 2 razy. Mimo, że bez wizji, a jedynie z fonią, to czuli się jak by uczestniczyli w koncercie. Słuchali energetycznej muzyki, śpiewając wraz z wokalistą dobrze znane utwory i popijając drinki. Było świetnie, byli weseli, zrelaksowani. Z głośników dochodziła niesamowita moc, uwielbiali to. Co najważniejsze, dobrze czuli się sami ze sobą, zupełnie jak kiedyś. Na nowo odkryli coś, czego ostatnio mimo usilnych starań, nie potrafili doświadczyć - cieszenia się sobą nawzajem. Po trudnym dla ich związku okresie, wreszcie mogli znowu powiedzieć, że tego wieczoru było im dobrze ze sobą. Właśnie tu nad rzeką, między ogniskiem a namiotem, na ich osobistym Woodstocku.

2 komentarze:

  1. Cudnie o tym przeczytac :) ze jest to, co pokochalas w nim jest tam nadal :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo moich ostatnich wątpliwości, okazało się, że jednak jeszcze to coś w nim jest ;)

      Usuń